Artykuł ukaże się we wrześniowym numerze czasopisma „Přítel-Przyjaciel”, który poświęcony jest tematyce osób starszych.

Klikakrotnie nawiązywałem w tym miejscu do własnych przeżyć sześciolatka, kiedy to dowiedziałem się, że po wakacjach trzeba mi będzie iść do szkoły. Nie było mi to w smak, ale było jasne, że taka jest kolej rzeczy. Z przymróżeniem przepracowanego oka cytuję często moją ówczesną refleksję: „No tak, teraz tak już będzie zawsze. Najpierw podstawówka, potem szkoła średnia, studia wyższe, a potem praca, praca, praca… I tak bez końca”. W szkole nie było jednak tak źle. Choć traumatyczne przeżycia z lat wcześniejszych, z przedszkola, pozostały we mnie do dziś: szykany i krzyk przedszkolanki, sadzanie biednego dziecka na muszlę klozetową, by tam wpychać mu na siłę do ust jedzenie, którego nie było w stanie w żaden sposób przełknąć. Wrzeszczała nie tylko na mnie, także na mamę: „Bo się pani da w domu dziecku nażreć i potem nie chce nic jeść w przedszkolu!” Mama mogła tłumaczyć, że się nie „nażera”, bo nie jest w stanie rano nawet nic przełknąć… To i tak nie na wiele się zdało. Procedura powtarzała się codziennie. Pani przedszkolanka pewnie miała jakieś własne problemy, które w ten sposób rekompensowała. A kiedy ileś tam lat później mieliśmy w szkole na przerwie „mleko z bułką”, to choć pysznie mi to pieczywko pachniało, a mleko lubię do dziś, nie byłem w stanie go przełknąć i nigdy z tego przywileju nie korzystałem. A co w podświadomości zostało, to zostało…

Między innymi z powodu tych dziwnych przejść z przedszkolanką moja mama, wdowa samotnie wychowująca dziecko, umówiła się ze swoją mamą, że ta przyprowadzi się do nas do Cieszyna. Chociaż – może nawet babcia przybyła do nas już wcześniej, nie pamiętam i nie jest to istotne. Ważne, że była. Mama – odpowiedzialny pracownik mundurowy ważnej państwowej instytucji – mogła poświęcić się obowiązkom, których od niej wymagano, a ze mną była babcia. Tak się mówiło w odróżnieniu od starki w Suchej, czyli mamy świętej pamięci ojca.

Babcia nauczyła mnie składać literki, czytać, pisać, do tego stopnia, iż w wieku bodajże czterech i pół roku byłem w stanie napisać list do dziecięcego programu telewizyjnego pana Zygmunta Kęstowicza, i nawet otrzymałem list z telewizji, od popularnych wówczas smoków Teodora i Telesfora. Ale co ważniejsze, babcia czytała razem ze mną „Biblię w obrazkach dla małych oczu”. Na jednej stronie był tekst z pytaniami do przemyślenia, na drugiej ilustracja. Wspaniała misja praktycznego przekazywania oświaty i wartości. Tak od wieków czyniły nasze mądre, oczytane kobiety na Śląsku Cieszyńskim, wychowując swoje dzieci i wnuki. W końcu – przecież moją mamę też nauczyła czytać i podsunęła wartościową lekturę właśnie jej starka.

Moja babcia miała tylko trzy klasy szkoły podstawowej. Gospodarze, u których była „na służbie” nie uważali, by coś więcej było takiemu dziecku potrzebne. O warunkach, w jakich musiała żyć i ciężko pracować, lepiej tutaj nie pisać. Niewiele wspominała, czasem tylko tyle, jak było jej ciężko jako sierocie, jak spała w chlewie pod lichą derką, a zimą rano, by wydobyć kapustę z beczki, która stała obok jej posłania, musiano drągami rąbać lód… A kiedy już chyliło się na lepsze i „chcieli” ją sąsiedzi, u których miałaby się lepiej, mały synek „od gazdów” tak się rozchorował, że omal nie umarł na wieść, iż Marynka odejdzie. Musiała zostać. Później w dorosłości też bynajmniej nie miała łatwo. Ale pomimo tych trzech klas była osobą tak niesamowicie oczytaną, że jej wiedzy i perspektywy spojrzenia warto by życzyć niejednemu dzisiejszemu magistrowi czy inżynierowi.

O wierze nie mówiła zbyt wiele ani nie lubiła używać wielkich słów. Wiara i Bóg, relacja z Nim, to było coś normalnego, oczywistego, co po prostu było w jej życiu i z niej promieniowało. Pewnie uczyła mnie jakichś tam dziecięcych modlitw, ale lepiej zapamiętałem to, że ona sama się modliła. Nie jakoś spektakularnie, żeby ktoś widział – ale było wiadomo, że jest w ciągłym kontakcie z Ojcem w niebie. Na pewno była to pobożność pietystyczna, nasza, cieszyńska, ewangelicka, praktyczna, przebudzeniowa. Bez wielkich słów. Ale tego Boga w niej było widać, mimo że też popełniała błędy i była normalnym człowiekiem.

Na pewno modliła się o mnie, o moją mamę; modliła się o starszą córkę, zięcia pastora, o wnuczęta z Pszczyny. Nie wiem, skąd to wiem, ale modliła się za wszystkich, których znała, za cały świat. Kiedy przybyła do nas do Cieszyna, miała po siedemdziesiątce. Byla sterana i schorowana, miała problemy z chodzeniem, a mimo to potrafiła podołać wszystkim obowiązkom, jakich się podjęła, by pomóc córce w jej sytuacji życiowej. Siłę miała „z góry”, od swojego Pana, od Zbawiciela Jezusa, którego Imię, a zwłaszcza Jego Słowo było zawsze dla niej największym źródłem wewnętrznej mocy. To Słowo Boże czytała, nim się żywiła, chłonęła je i nim żyła w sposób najbardziej naturalny na co dzień.

Czemu o tym piszę? Bo mam ekshibicjonistyczną potrzebę odsłaniania swoich wspomnień? Ależ, bynajmniej, chroń mnie, Panie Boże! Tak mi się jednak pomyślało, że nasze babcie, starki, starzykowie, osoby starsze, które uformowały niejednokrotnie nasze postawy, są godne tego, by je wspomnieć. Właśnie dlatego, że nigdy być może od nikogo słów jakiejś specjalnej wdzięczności się nie doczekały. I dlatego, że może to być zachęta dla dzisiejszych dziadków i babć, ludzi starszych, którzy ze swej skarbnicy doświadczenia życia z Bogiem mają naprawdę co przekazać wnuczętom czy prawnuczętom albo dzieciom z rodziny lub otoczenia. W Roku Relacji Międzypokoleniowych to fakt nader godny podkreślenia – i chcielibyśmy, by choć trochę niniejszy numer naszej gazetki na to wskazywał.

W szkole przez pierwsze lata w wielu rzeczach byłem „do przodu”, bo nauczyła mnie tego wcześniej moja babcia. Dlatego w jakiś oczywisty sposób początek nowego roku szkolnego, który niewątpliwie w wielu naszych rodzinach dominuje wśród wydarzeń miesiąca września, kojarzy mi się właśnie z postaciami ludzi starszych, ich dobrym, błogosławionym wpływem na młode pokolenia, ich niedocenianą nieraz rolą i może niewykorzystanym potencjałem. Pan Bóg potrzebuje ludzi w każdym wieku. Także tych starszych. Także tych schorowanych, zniszczonych przez ciężką pracę. Bo kiedy dzieciaki czy nastolatki widzą ich dolegliwości i słyszą ich świadectwo, łatwiej im zrozumieć, czym są przeciwności losu, jak człowieka hartują, jak Bóg jest wierny… Ale także zrozumieć, że człowiek choruje, cierpi, że jego ciało z czasem niedomaga, w końcu że odchodzi. A gdy jeszcze jest to jasne, dokąd i do Kogo odchodzi – to doświadczenie drogocenne i na całe życie.

Przyjemnej i wartościowej lektury życzy zatem wszystkim P. T. Czytelnikom wasz

Redaktor n.
jak

jak