J 6,1-15 (Rz 6,3-11)

Potem Jezus poszedł na drugą stronę Jeziora Galilejskiego, czyli Tyberiadzkiego. Szło za Nim mnóstwo ludzi, bo widzieli znaki, jakich dokonywał, uzdrawiając chorych. Jezus zaś wszedł na górę i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżała się Pascha, święto żydowskie. Gdy Jezus podniósł oczy i zobaczył, że liczny tłum przyszedł do Niego, powiedział do Filipa: Gdzie kupimy chleba, aby dać im jeść? Zapytał tak, aby wystawić go na próbę, sam bowiem wiedział, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy mógł otrzymać choć trochę. Jeden z uczniów, Andrzej, brat Szymona, powiedział do Jezusa: Jest tu chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby. Ale cóż to jest dla tak wielu? Jezus polecił: Każcie ludziom usiąść! Było zaś tam dużo trawy. Usiedli więc mężczyźni, a było ich około pięciu tysięcy. Jezus wziął chleby, odmówił modlitwę dziękczynną i rozdał siedzącym. Podobnie uczynił z rybami i rozdał, ile kto chciał. Gdy się nasycili, powiedział do uczniów: Pozbierajcie pozostałe okruchy, aby nic się nie zmarnowało. Zebrali więc i napełnili dwanaście koszy okruchami, jakie pozostały po spożyciu pięciu chlebów jęczmiennych. Kiedy ludzie zobaczyli, jakiego znaku dokonał, mówili: Ten jest prawdziwym prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy jednak Jezus poznał, że zamierzają przyjść i porwać Go, aby obwołać królem, znowu udał się samotnie na górę.

Ponieważ w ramach zastępstw wakacyjnych mamy z księdzem Ondřejem rozdzielone niedziele pomiędzy Suchą a Stonawę, trudno jest mi zrobić tak zwane „lectio continua”, czyli poświęcić się w kolejnych kazaniach tematom nawiązującym na siebie nawzajem. A w wypadku dzisiejszej niedzieli oraz tej za tydzień tak właśnie jest, bo tak zostało to przez naszych poprzedników wiary, którzy ustalali teksty liturgiczne i kazalne na poszczególne niedziele a myślę, że przede wszystkim przez samego Ducha Świętego zaplanowane. W jedną niedzielę poświęcamy uwagę tematyce Chrztu Świętego, a w kolejną drugiemu sakramentowi: Wieczerzy Świętej. Ponieważ służę w te niedziele w różnych miejscach, pozwoliłem sobie obydwa te tematy zawrzeć w ramach jednego nabożeństwa. Z całą pewnością mogę wam gwarantować jedno: że tematów nie wyczerpiemy, a podczas jednego zamyślenia je jedynie tak trochę „nadgryziemy”, posmakujemy… Ale to też jest dobre, bo powinniśmy mieć stały głód poznawania Bożych prawd i odkrywania, jak niesamowicie działają one, jak się sprawdzają w codzienności naszego życia wiary.

Od ołtarza czytaliśmy o Chrzcie Świętym. To pierwszy z sakramentów, który przyjmujemy. Apostoł Paweł wyjaśnia, jak głęboki ma on związek z wydarzeniami śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. W nich jest zakotwiczony i do nich nawiązuje. Człowiek przyjmujący chrzest umiera dla starego życia przed nim, a rodzi się do nowego w Chrystusie, z Chrystusa i przez Chrystusa. Chrzest jest wypełnieniem nakazu Jezusa, Jego słowa. Luter pisze na ten temat: „Powinieneś najpierw zwrócić uwagę na Boży rozkaz i ustanowienie, aby nie wątpić, że chrzest jest rzeczą Bożą, a nie wymyśloną i wynalezioną przez ludzi. Jak bowiem mogę powiedzieć, że nikt z ludzi nie wymyślił we własnej głowie dziesięciu przykazań, wyznania wiary i Ojczenasza, lecz że zostały one objawione i dane przez samego Boga, tak też mogę się chlubić, iż chrzest nie jest jakąś ludzką błahostką, lecz został ustanowiony przez samego Boga, więcej, że z całą powagą i surowo nakazano, iż musimy dać się ochrzcić, gdyż bez tego nie możemy być zbawieni (…). Jest tedy zasadniczą sprawą, aby chrzest uważać za rzecz znakomitą, wspaniałą i wysoko go cenić; o to właśnie najwięcej się spieramy i walczymy, gdyż świat jest obecnie pełen sekciarzy krzyczących, że chrzest jest zewnętrzną rzeczą, a z zewnętrznych rzeczy nie ma żadnego pożytku. Niech sobie mówią, że jest rzeczą zewnętrzną, tu jednak mamy do czynienia ze Słowem Bożym i nakazem, które chrzest ustanawiają, zaprowadzają i potwierdzają. To zaś, co Bóg ustanawia i nakazuje, nie może być daremne, lecz musi być drogocenne, choćby zewnętrznie było mniejsze niż źdźbło”.

Obydwa dzisiejsze teksty, ten o chrzcie i ten przed chwilą przeczytany o Wieczerzy Świętej (tak, tak, zaraz do tego dojdziemy, że w istocie tak jest!), chociaż poochodzą z różnych źródeł biblijnych, traktują o tym, iż Bóg wykorzystuje znaki, które my ludzie rozumiemy, używa tego, co dla nas oczywiste i należy do naszej natury (której On w końcu sam jest przecież autorem), by nas wprowadzić głębiej, w tajniki swoich prawd dotyczących zbawienia. Łaska zakłada naturę, odkupienie nie anuluje stworzenia, lecz buduje na nim. W sakramentach zawiera się ciągłość i cudowna harmonia między rzeczywistością materialną, a łaską duchową.

Gdy Pismo mówi nam o chrzcie, używa języka i obrazów, które prawie każdy człowiek w czasach pierwszego Kościoła rozumiał. Dlatego czytamy ten szczególny początek: „Czyż nie wiecie…?” Jak gdyby chciał Paweł zawołać: No, jakże możecie tego nie wiedzieć?! Kiedy poganin nawracał się do Boga żywego i przechodził na judaizm, musiał dokonać trzech rzeczy: złożyć ofiarę, poddać się obrzezaniu i przyjąć chrzest. Do chrztu potrzebował aż trzech ojców chrzestnych, którzy udzielali mu napomnień i błogosławieństwa. A skutkiem tego miało być całkowite odrodzenie; człowiek stawał się zupełnie nowym, na nowo narodzonym. Nazywano go dopiero co narodzonym dzieckiem. Wszystkie jego grzechy miały być przebaczone, ponieważ Bóg nie mógł domagać się ukarania go za grzechy popełnione przed narodzeniem. Całkowitą zmianę w życiu ochrzczonego podkreśla nawet taki szczegół, iż niektórzy rabini utrzymywali, że dziecko urodzone danemu człowiekowi po chrzcie jest jego pierworodnym, choćby przed chrztem miał już dzieci. Nowy człowiek. Nowe życie. Zupełnie nowe narodzenie. Jezus tłumaczy to później Nikodemowi, który w mroku nocy, by nikt nie poznał jego skrytych poglądów, przychodzi i prosi o wyjaśnienie.

Także dla myśli grecko-pogańskiej owe słowa o nowym życiu mogły być dobrze zrozumiałe. W czasie misteriów pogańskich człowiek zbliżający się do bóstwa przechodził uczuciowy proces identyfikacji z nim. Wszystko było poprzedzone inicjacją, po której następowało nowe narodzenie. Teraz człowiek był „renatus in aeternum” – odrodzony dla wieczności. Poddający się temu procesowi uważał się za „idącego na dobrowolną śmierć”. Po inicjacji zwracano się do niego jak do małego dziecka i karmiono mlekiem jak niemowlę. Tak więc każdy Grek, który kiedykolwiek miał z tym do czynienia, dobrze wiedział, co Paweł miał na myśli, mówiąc o umieraniu i powstawaniu do życia w chrzcie, i przez to jednoczeniu się z Chrystusem. Nie znaczy to, że Paweł zapożyczył te pojęcia z obrazowości żydwoskiej lub pogańskiej, ale że jak dla jednych, tak dla drugich, sprawa musiała być w miarę zrozumiała.

A jak to jest z nami? Czy rozumiemy, jaki skarb otrzymaliśmy w Chrzcie Świętym? Z pewnością o wiele za mało o tym mówimy w Kościele, zbyt mało nauczamy; nie uświadamiamy przed chrztem i po chrzcie, co ten dar tak naprawdę znaczy. Potem mamy pełno ludzi, którzy nie wiedzą, jaki dar otrzymali w Chrystusie. I rzucają się w swej niewiedzy ze skrajności w skrajność: od automatycznego pojmowania chrztu i duchowej obojętności po wrażenie, że trzeba wciąż nowych i nowych chrztów, kiedy tylko uświadomię sobie, kim dla mnie jest Jezus Chrystus i co tak naprawdę dla mnie wykonał. Ale to chyba zawsze było. Tak jak zawsze chrzciło się zarówno dorosłych, jak i dzieci; zarówno zupełnie swej wiary świadomych, jak i tych, co mieli jej być dopiero uczeni. Nowy Testament mówi o tym bardzo wyraźnie. Do tego stopnia nawet, że raz czytamy „kto uwierzy i ochrzci się”, a innym razem, nawet historycznie wcześniej Jezus mówi o zrodzeniu „z wody i z Ducha”; czyli nie o kolejność tu idzie. „Bo – jak pisze Reformator – przez to, że pozwoliłeś polać się wodą, nie przyjąłeś jeszcze i nie otrzymałeś chrztu w taki sposób, aby był dla ciebie pożyteczny. Stanie się on dla ciebie pożyteczny, gdy sobie uświadomisz, że taki jest Boży rozkaz i Boże ustanowienie, (…) abyś w tej wodzie otrzymał obiecane zbawienie. Tego jednak nie może dokonać ani ręka, ani ciało, w to musi uwierzyć serce”.

Ten, kto z łaski Boga staje się nowym – kto to stale odkrywa, już świadomie – bierze we wspólnocie Kościoła udział w „łamaniu chleba”, w szczególnym posiłku, uczcie, którą zapoczątkował Jezus tłumacząc swoim uczniom, że wydaje za nas swoje ciało i swoją krew, a my kiedykolwiek łamiemy „ten chleb” i przyjmujemy „ten kielich”, na nowo wciąż realnie i prawdziwie mamy w nich udział. Czyli znowu jesteśmy przy odwołaniu się do tych samych wydarzeń z przeszłości: śmierci i zmartwychwstania naszego Pana – ale także mamy tu nawiązanie do wydarzeń z przyszłości, bowiem jak otrzymamy u Niego w wieczności nową, czystą i wypraną lepiej niż w wodzie szatę weselną, tak też u Jego stołu spożywać będziemy posiłek, na który to, co teraz tu na ziemi przeżywamy przy Wieczerzy Świętej, wskazuje.

Na pozór dzisiejsza ewangelia o rozmnożeniu chleba nic nie mówi o Wieczerzy Świętej; tymczasem jest wstępem, bez którego nie można zrozumieć tego, co po niej następuje. Ewangelista Jan łączy bowiem eucharystię z epizodem rozmnożenia chleba, podobnie jak pozostali ewangeliści łączą ją z Ostatnią Wieczerzą i śmiercią Jezusa. I nie ma tutaj sprzeczności pomiędzy nimi; po prostu Jan mówi o Komunii Świętej wychodząc od znaku, czyli chleba, pozostali wychodzą od wydarzenia, które ją oznacza. W kolejnych fragmentach Ewangelii Jana, przez cały 6. rozdział widzimy jak ten temat jest rozwijany i pogłębiany. Dzisiejsze słowa są więc początkiem tego nauczania.

Tłumaczyliśmy niedawno kwestię tzw. konsubstancjacji czyli tego, w jaki sposób w widzialnych elementach chleba i wina jest obecne prawdziwe ciało i krew naszego Pana. Mówimy tutaj o współistnieniu wielu istot (po łacinie substantia) w jednej rzeczy. W chlebie i winie przyjmujemy prawdziwe ciało i krew Jezusa Chrystusa, są one z widzialnymi elementami zjednoczone bez przemiany jednego w drugie – jak to jest w rzymskim rozumieniu (i tak ten sakrament rozumiał także Jan Hus), gdzie według słów trydenckiego Katechizmu Rzymskiego istota obu elementów „w dalszym ciągu już nie istnieje” i zostaje zastąpiona przez substancję ciała i krwi Chrystusa; dlatego potem oddaje się cześć Chrystusowi eucharystycznemu i obnosi go w procesjach. Mnie osobiście się wydaje, że my luteranie rozumiemy ten sakrament głębiej i bardziej liczymy się z Bożą tajemnicą – Chrystusowa obecność i tajemnica działa bez zastępowania czy mieszania substancji. Bo przecież rzeczywistość chleba to nie tylko ta, którą dostrzega dajmy na to chemik – ten zna budowę molekularną, czyli „substancję” chleba lepiej niż kto inny, a mimo to jest pewnie tym, który najmniej ze wszystkich zna się na chlebie. Na pewno mniej od rolnika, który go produkuje czy od piekarza, który wie jak z mąki uczynić chleb – albo od głodnego dziecka, które chleb otrzymuje z rąk mamy. To samo można powiedzieć o Komunii Świętej: jej rzeczywistość (rzeczywista obecność) nie może być zredukowana do jednej rzeczy lub jednej substancji; to tak jakby chcieć oddzielić słońce od światła, które z niego emanuje.

W ten sposób chleb, który przed Wieczerzą jest znakiem płodności ziemi, ludzkiej pracy, troski ojca i matki rodziny, pożywienia, jedności tych, którzy go spożywają wspólnie – staje się oto obecnością ofiary Jezusa, Jego bezgranicznej miłości do człowieka, pokarmem duchowym, znakiem jedności ciała Chrystusa czyli Kościoła. Znak nie znika, nie ustaje, nie jest tylko pozorny – ale zostaje podniesiony, bo łaska zawsze podnosi wzwyż naturę. Oto tutaj, w tym naszym wspólnym posiłku dzięki mocy Słowa Bożego, słowa ustanowienia, czyli de facto dzięki mocy Ducha Świętego używającego tego Słowa, dokonuje się to samo, co w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, który „osobiście” staje sie obecny. Dokonuje się to samo, co w osobie Tego, który jest sprawcą owego wydarzenia: Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Element naturalny przyjmuje nie tylko łaskę (jak czyni to woda w chrzcie), ale samego Autora łaski.

Skoro więc Wieczerza Święta jest nierozerwalnie zakorzeniona w rzeczywistości chleba i uczty, to byłoby wypaczeniem uczynienie z niej rytu oderwanego od rzeczywistości, jedynie stylizowanego – jak było, kiedy eucharystia była sprawowana po łacinie, zamknięta w przepisanych gestach nie kojarzonych już z cielesnym rozumieniem jedzenia, uczty i wspólnoty. W początkach Kościoła ten święty ryt oraz braterska uczta były sprawowane wspólnie i nosiły tę samą nazwę „agapy”, posiłku miłości i wspólnoty czy „łamania chleba”, tak iż niekiedy trudno jest określić czy mowa jest tylko o zwykłym jedzeniu, czy też o sakramencie, jak na przykład w przypadku uczniów rozpoznających Jezusa w Emaus. Oczywiście, nie powinno się też przesadzać w drugą stronę, to znaczy starać się o zbytnie zeświecczenie gestu sakramentalnego; musi tam być równowaga między autentyzmem a podniosłością, pomiędzy spontanicznością a harmonijnością liturgiczną.

To spotkanie pomiędzy Wieczerzą Świętą, czy ogólniej mówiąc sakramentem, a życiem musi być poszukiwane z obydwu stron. Jeśli z jednej strony Wieczerza Święta ma się zbliżyć do życia, to z drugiej życie musi być nakierunkowane na Komunię Świętą. Innymi słowy: także nasz posiłek, ten codzienny, spożywany w rodzinie bądź we wspólnocie miałby być w jakiś sposób gestem duchowym przygotowującym nas do sakramentu Komunii Świętej. Dzisiaj często nie mamy czasu ani możliwości, by spożywać posiłki razem – ale może właśnie dlatego coraz lepiej widzimy, jak jest ważne, by je celebrować, by cieszyć się tym, co spożywamy, być za te dary prawdziwie wdzięcznymi i rozsmakowywać się w nich oraz we wzajemnej naszej obecności. Nie tylko pochłaniać coś naprędce, nie rozpoznając z powodu bycia jednocześnie zajętym przez pracę na komputerze albo serfowanie po internecie na smartfonie, co tak naprawdę spożywamy – ale mieć ten czas na posiłek, na bycie razem z naszymi bliskimi, na wspólną rozmowę; no i na rozmowę z Tym, który jest Autorem i Dawcą tych wszystkich wspaniałych darów. Tych dla ciała i tych dla ducha, na które tamte wskazują… Co myślicie – nie czas, by o tym znowu zacząć pamiętać i na nowo to odkrywać?

No i ciąg dalszy – któremu już nie mamy tyle czasu dziś poświęcać uwagę: ekologiczny gest zebrania pozostałych ułomków, by się nic nie zmarnowało. Bo tylu głodujących jest wciąż na świecie! Także tych głodujących duchowo. Ten posiłek jest nie tylko dla tych, którzy go w kościele przyjmują – część winna być przekazana tym nieobecnym, którzy potrzebują, ale są daleko. Mamy dzielić się z nimi sobą, swoją wiarą; mamy stać się chlebem do podziału, stać się dla nich widzialnym znakiem Bożej obecności. Chrystus daje się nam po to, byśmy Go przekazywali dalej. Byśmy my sami – jak On – stawali się darem dla innych…

Dziś trochę więcej treści, ale takie mamy nasze niedzielne tematy. Dlatego czytanie było tylko jedno, a teraz z ambony drugie. Oby Pan pobłogosławił w naszych sercach i codziennym życiu wiary te rozmyślania i rozważania!

jak

jak