Chcę zrobić coś głupiego… Nie, drodzy Czytelniku i Czytelniczko, nie musicie mnie ratować, dzwonić na 112, że z redaktorem coś nie tak. To dziwne, czego chciałbym spróbować, to opisać suchymi słowami artykułu coś, co ktoś inny już wcześniej po mistrzowsku uczynił muzyką i poezją. Prawda, że szkoda mitręgi? Że się i tak nie uda? To wam najpierw powiem, czemu chcę spróbować…

Kiedy w naszym zespole redakcyjnych przyjaciół czyli czymś co się oficjalnie radą redakcyjną zwie, zastanawialiśmy się nad tematyką lutowego numeru naszej pleno titulo ze wszech miar podwójnie komunikującej gazetki, od razu nam się rzuciło w oczy, że w zakresie numeru są dwie okazje, które na dodatek przypadają na ten sam dzień – 14 lutego. To, oczywiście, Walentynki, dzień zakochanych – ale w tym roku także Środa Popielcowa. Przewrotnie, rozumiecie, jak to mnie, wpadło do głowy hasło: „Posypywać głowę popiołem na Walentyna”. Kiedy je zadaliśmy niektórym potencjalnym autorom, niekoniecznie „zajarzyli” od razu „o co goł”. Trzeba było tłumaczyć. Ale mój przewrotny umysł sobie tak obmyślił: Jest, o, zaiste, jest wiele rzeczy, za które jako wyznający miłość swoim drugim połówkom mielibyśmy sobie sypać popiół na głowę; z czego należałoby pokutować! Już choćby z tego, że różnie jako mężczyźni i kobiety rozumiemy różne sprawy związane z wzajemną miłosną komunikacją. Gdy kobieta mówi, że kocha albo że mąż mógłby jej częściej miłość wyrażać, on nie zapyta, co ona ma praktycznie na myśli – ale się zastanawia, jaka jest jej definicja miłości. Gdy żona mówi mężowi z wyrzutem: „Już 25 lat jesteśmy razem, a ja nie pamiętam, kiedy mi po raz ostatni powiedziałeś, że mnie kochasz!” – on odpowie zdziwiony i święcie oburzony: „Przecież powiedziałem ci to przed 25 laty i oczywiście, od tego czasu zdania nie zmieniłem!” Może to obrazki nieco przerysowane – ale: czyż tak nie jest?

Odkryłem niedawno, że kompozytor moich ulubionych utworów śpiewanych przez „Boskiego Kaję”, jest dziś człowiekiem wierzącym. Poszperałem, poczytałem. Nawet mu napisałem list – nie wiem czy uda mu się odpowiedzieć, ma dziś już 81 lat. Jeśli odpowie, potem go poproszę o wywiad i świadectwo do naszej gazetki. To brat (z pewnością mogę tak powiedzieć) Jiří Zmožek. Pewnie każdy starszy Czytelnik będzie znał jego postać i historię, ale dla mnie odkrycie, że od lat śpiewa Panu na chwałę po tym, co przeżył – było zaskakującą nowością. W jednym z wywiadów pisał, że miał skończyć jak Karel Svoboda, diabeł mu podszeptywał gdzie co – ale wtedy Pan przyszedł z pomocą. Tyle. Może będzie okazja jeszcze napisać na ten temat coś więcej.

Dobra muzyka zawsze przychodzi do moich uszu i wnętrza niczym dotyk z nieba. Wierzę, że Duch Święty jej sobie używa, bo jest ona Jego dziełem zagranym na strunach ludzkiego serca. Wsłuchałem się w piosenkę śpiewaną przez Marię Rottrovą „Zřejmě letos nikde nejsou kytky”. Muzyka, oczywiście, Jiří Zmožek. I mądry, piękny tekst Zdenka Borovca. (Ja słucham właśnie wersji „naśpiewanej” przez kompozytora w duecie z Leoną Machálkovą…) Jak muzykę i pieśń opowiedzieć słowami tekstu artykułu? Niemożliwe. To jest ta „głupota”, która mi przyszła do głowy, o której piszę na początku. Dlatego chcę zaproponować: parę rządków piosenki teraz przytoczę. Resztę sobie, drogi pleno titulo Czytelniku i Czytelniczko gdzieś na internecie albo z płyty dosłuchaj. Właśnie o tym mi się pomyślało – że może pokutować by należało szybciej niż posyłać ckliwe serduszka. Choć to ostatnie też potrzebne. Jako facet wolę żonie odskrobać auto rano spod śniegu albo w lecie je umyć – ale to nie zastąpi powiedzenia lub innego miłosnego zakomunikowania, jak ją kocham, jak mi się podoba, że jestem Bogu wdzięczny i Jemu o tym co dzień mówię, jak to dobrze, że ona jest obok mnie. A Pan mi teraz powinien powiedzieć: „No to, trąbo jerychońska, zamiast Mnie to mówić, najpierw powiedz to jej!” Tacy, widzicie, drogie panie, jesteśmy my faceci. Wybaczcie i się nie gniewajcie. A nam się przyda sobie uświadomić, co czujecie, kiedy jest jak w tej historii:

„Když si klíče dáváš na věšák

A když slyším tvé ahoj

Když zas usednout se chystáš

Za svůj psací stůl a stroj

A když řekneš: To jsem rád,

že jsem doma

Ani zmínka, že tu jsem i já

Pročpak neříct, že tu se mnou rád jsi,

že se mnou…

Když pak vypínáš své stereo,

A když já už knížku dočtla jsem,

Proč se nezeptáš, nač myslím,

Jak ses ptával před časem.

Bude půlnoc, časně ráno vstáváš,

Jsme už rozumní, já vím.

Řekni: není to brzy,

Jestli není to moc brzy,

Za tak málo zim.

 

Tak mou ruku ve tmě najdi,

Tak chci znova stisknout tvoji dlaň a pěst,

Ještě tisíckrát chci bdít a žasnout,

Kolik proměn má noc, kolik hvězd,

Ještě tisíckrát chci mít ten pocit,

Že jsi vlastně jen z mé lásky živ,

Že se milujem i dnes,

Že to vůbec není jiné než dřív.

 

Tos mi nosil plnou náruč aster,

Běžel za mnou čtyři poschodí,

První sněženky jsi v dešti sháněl,

Což se k tobě vůbec nehodí,

Zřejmě letos nikde nejsou kytky,

Asi mráz je skosil mačetou,

Ale příštím rokem opět, možná pokvetou...”

 

A teraz znajdźcie wśród starych płyt to nagranie, posłuchajcie go razem, popłaczcie się razem… ze szczęścia i wdzięczności, że JESTEŚCIE.

Tyle ze strony takiego kogoś, o kim tam jest mowa. Sypię sobie więc popiół na głowę i chcę prosić, by moje serce było bardziej dostrojone do serca osoby, która – dzięki Bogu – wciąż jest obok mnie.

jak
jak

jak