Jakbyście nie mieli okazji przeczytać w lipcowym „Przyjacielu”…

 

Czasami zaburzenia atmosferyczne powodują, że w danym momencie większa liczba osób odczuwa to samo, na przykład nie może w nocy spać. Być może była to jedna z takich nocy. Rozmowy ze znajomymi by to potwierdzały. Z całą pewnością jednak ze snu wyrwała mnie przede wszystkim świadomość tego, jakie mnóstwo pracy mam jeszcze do „przerobienia”, zanim będę mógł rozpocząć pierwszy dzień urlopu. A spędzić go na pracy i „doganianiu” tego, czego nie zdążyłem, się nie da, bo mam tego dnia od rana sporo kilometrów do pokonania, i na dodatek jeszcze trzeba nadrabiać drogi, by ominąć rejon „czerwony” na aktualnej covidowej mapce. Byłbym zresztą wtedy jak bohater wiersza ks. Dawida Pasza z drugiej strony lipcowego „Przyjaciela” (zamieszczam poniżej). Wszyscy pastorzy tak mają…? A może wszyscy w Kościele śląskim?

Pan błogosławił

O drugiej dziewiętnaście wziąłem się więc za montaż audycji do radia. Pierwsza z mnóstwa powinności do wykonania; właściwie została od wieczora, ale kto mnie zna, ten wie, że wieczorem nie za bardzo się nadaję „do użytku”. Pan błogosławił, praca była efektywna. Czy jej efekt będzie także efektowny, to się dopiero okaże (oj, poniosło mnie językowo, a dla naszych biednych Czytelników polszczyzna jest często językiem obcym – no, nic: kogo gra słówek zainteresowała, niech poszpera w słowniku i docieka „co autor miał na myśli”). Pan błogosławił dalej, podczas pracy przypominały mi się kolejne i jeszcze dalsze sprawy, które trzeba załatwić – mam nadzieję, że zbyt wielu „w galopie” nie zapomniałem.

Efekt jest jednak ten, że zawsze złoszczę się na urlopy, bo gdyby ich nie było, człowiek mógłby o wiele spokojniej wykonywać swoje obowiązki i nie kumulowałyby się one do wykonania przed i po czasie podobno wolnym.

Nie piszę tego, by się żalić – wiem po prostu, że takie jest doświadczenie bodaj większej części współczesnej populacji. Z kim bym nie rozmawiał, potwierdza, że ma tak samo. Czy to takie czasy? A może to my sami nauczyliśmy się tak poganiać siebie, że nie ma czasu na życie, bo albo odrabia się zaległości, albo nadrabia „do przodu” coś, co zaległością stać się nie może. Na pewno „przyśpieszacze”, pomagające nam wykonać większość czynności o wiele szybciej, zwodzą nas ku temu, by starać się zrobić więcej. A poza tym, dzisiaj każdy musi być specem i fachowcem od wszystkiego, znać się na niemal każdej dziedzinie, i wszystko, co dawniej robili inni, musi sam dać radę ogarnąć. Nawet głupiej faktury już, człowieczku, nie dostaniesz, tylko musisz ją sobie wydrukować sam. Żeby było oszczędniej? Dla kogo? Żeby było ekologicznie? Chyba jednak eko-nielogicznie…

Też nie zdążyliście odpocząć?

Nawet czas ogólnej pandemijnej kwarantanny przeleciał jakoś tak niezauważalnie za szybko. Pięć razy dłużej siedziałem w tym czasie przy komputerze, pracy bynajmniej nie było mniej, tylko była inna, a kiedy zaczęło się wracać do tak zwanej normalności, pomyślałem sobie (przepraszam!): Czemu tak szybko? Przecież tylko jednego sobotniego dopołudnia udało mi się usiąść z książką na tarasie. Żona to zarejestrowała na zdjęciu – są na to dowody, że tak naprawdę było! Ale to było raz.

Odetchnęła trochę od naszej gonitwy przyroda, ale też tylko na chwilkę. I możemy szumnie filozofować o tym, jak to nas kryzys pandemiczny zmienił na lepsze, ale wydaje mi się, że to tylko złudzenie i czcze dywagacje. A wracając do tego wolnego czasu – żal mi było w tym okresie tych wszystkich (chyba zwłaszcza kobiet), którzy mieli na głowie pracę w systemie home-office, dom i wszystko co z nim związane do ogarnięcia, dzieci czekające w kolejce do komputera (i do rodzica), żeby odrabiać z nimi całe multum zadań sypiących się z internetowej szkoły, między tym czymś ich zająć, żeby dało się pracować i to wszystko opanować… A do tego ponura atmosfera i złe dane statystyczne z okienka, straszące obywateli, tylko po to, żeby byli choć trochę odpowiedzialni.

Ktoś tu mówi, że miał dużo wolnego czasu i nie wiedział, co z nim zrobić? Jeśli znacie kogoś takiego, to mi poślijcie jego zdjęcie, żebym mógł na nie patrzeć i mu zazdrościć.

Z wszystkich powyższych rządków wynika jedno: musi być zachowana właściwa równowaga pomiędzy pracą i służbą, a z drugiej strony odpoczynkiem. Bo inaczej ktoś będzie wykonywał działania pozorowane, żeby tylko się mówiło, że coś robi, a ktoś inny będzie się budził druga dziewiętnaście w nocy z poczuciem winy, że za późno wstaje. Ten zegar, odmierzający ile czego ma być, jest w nas. I wcale nie twierdzę, że ten, kto wykonuje działania pozorowane zrobi czegoś mniej albo zrobi coś mniej wartościowego niż ten, co się zrywa w środku nocy, bo mu dnia brakuje. Pan Bóg dał nam odpowiedzialność także za nasz własny organizm. Odpowiedzialność za nasz czas i okoliczności w jakich żyjemy oznacza czasem także to, że musimy umieć powiedzieć sobie „stop”. Albo nas Autor sam zatrzyma przez jakąś nieoczekiwaną okoliczność (nawet złą z istoty, jak chorobę), bo to rzeczywiście musi być dołujące, ciągle patrzeć na gostka, który nie ma czasu zastanowić się nad tym, co ważne, tylko dlatego, że „nie wyrabia” z przewaleniem wszystkiego, co pilne.

Szkoda czasu

Stąd propozycja na lipiec. Takie sobie wakacyjne zadanie: wykorzystajmy czas wakacji w tym celu, by się zatrzymać i nad sobą zastanowić. Zamyślić nad życiem i jego istotą. Nad sensem naszych działań i codziennej bieganiny (także tej po różnych stronach internetowych). Czy umiemy dobrze korzystać z czasu nam darowanego? Ile nam go przecieka przez palce? Nie wiem, jak to działa u was, ale ja wiem, że kiedy oderwę się od wszystkiego i ucieknę do lasu, w teren, podziwiać naturę i cuda Bożego stworzenia, po krótkim nawet czasie mogę wrócić ze zregenerowanym myśleniem, i w o wiele krótszym czasie zrobić efektywniej to, nad czym siedziałbym bezskutecznie „w kawałku”.

A potem jest jeszcze kwestia pracy zawodowej i służby Panu, służby w Kościele, którą w ten cały kalendarz dnia trzeba wpisać! Jak to zrobić, jak właściwie czas porozdzielać? Zadaliśmy te pytania różnym autorom, poświęcając lipcowy numer naszego kościelnego czasopisma właśnie tematowi „Służba i odpoczynek”. Czy autorzy się wywiązali – tego w momencie, kiedy piszę te rządki, nie mogę jeszcze wiedzieć. W każdym razie, zadajmy sobie te pytania sami – i poszukujmy odpowiedzi, dobrze wykorzystując miesiąc lipcem zwany. W końcu jego nazwa (polska) pochodzi od lipy, a ta kojarzy się z wytchnieniem. Komu tak się kojarzy? Ano, chociażby mnie, dzieciakowi wychowanemu na Kochanowskim, który całą maturę z polskiego na jego utworach opartą naskrobał i dlatego prawie że nic więcej już nie musiał zdawać… A to przecież w fraszce „Na lipę” pisze Jan z Czarnolasu: „Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie! / Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie, / Choć się nawysszej wzbije…” Odświeżcie sobie całość z zakurzonego podręcznika. Albo z tomiku na „starczynej” półce. A młodzi niech wyklikają w necie, bo fajne i warto przeczytać całość. W końcu gość wiedział, co pisał, bo sporo czasu spędzał ze swoim Panem…

 

Święto

Otworzył notes

zobaczył: jakieś święto i – zaplanował

urlop

 

Co tu zrobić w dniu wolnym?

jest przecież wolny

już Marcin Luter, ojciec Kościoła, napisał:

Chrześcijanin jest całkowicie wolnym panem wszystkich rzeczy,

nikomu nie podległym.“

zadzwonił do znajomych

Nie potrzebujecie z czymś pomóc?

< nie można przecież pozostać bezczynnym >

I tak wolny dzień uległ kolejnym planom…

 

Jak to jest

że plany są ale niebo płacze

dzień urlopu przesunięty

a po dniu pracy nie znaduje się

ni końca dnia

ni śladu święta

 
Ostatnie spotkanie – opamiętanie

godzina dziewiętnasta trzydzieści

w telefonie

Babciu, jak się masz? …

< miła pogawędka >

Wnuczku, odpocznij sobie.

< o, to dobry pomysł! >

 

Więc

odpoczął

zasnął

było przecież

święto

 

Dawid Pasz, w rocznicę spotkań w leśnym kościele na Równicy (zapisane dzień później), czerwiec 2020
jak

jak