Ga 5,22 6,10

Owocem zaś Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Prawo nie jest przeciwko temu. Ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało wraz z namiętnościami i pożądliwościami. Jeśli żyjemy według Ducha, według Ducha też postępujmy. Nie bądźmy żądni pustej chwały, drażniąc się i zazdroszcząc sobie nawzajem. Bracia, jeśliby kogoś przyłapano na jakimś przewinieniu, to wy, którzy otrzymaliście Ducha, w duchu łagodności doprowadźcie takiego do poprawy. Niech jednak każdy uważa, aby sam nie uległ pokusie. Jedni drugich ciężary noście, i tak wypełnicie prawo Chrystusa. Jeśli bowiem ktoś sądzi, że jest kimś, podczas gdy jest niczym, to okłamuje samego siebie. Niech każdy bada własne postępowanie, a wtedy tylko w sobie samym będzie miał powód do chluby, a nie w kimś innym. Każdy bowiem poniesie własny ciężar. Ten, kto pobiera naukę, niech się dzieli wszystkimi dobrami z tym, który go naucza. Nie dajcie się zwodzić, Bóg nie pozwala szydzić z siebie. Co bowiem człowiek posieje, to będzie zbierał. Kto sieje w swoim ciele, jako plon z ciała zbierze zagładę. Kto zaś sieje w Duchu, z Ducha zbierze życie wieczne. Nie ustawajmy w czynieniu dobra, zbierzemy bowiem plon we właściwym czasie, jeśli nie osłabniemy. Dopóki więc mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza najbliższym w wierze.

Zazwyczaj pod koniec listów apostoła Pawła znajduje się swego rodzaju podsumowanie oraz rady końcowe. Tak jest właśnie w Liście do Galacjan i jest to przypadek naszego dzisiejszego tekstu. Fragment wyznaczony do kazania miałby być czytany od wiersza 25, czyli od słów: „Jeśli żyjemy według Ducha, według Ducha też postępujmy“, jednak ja sobie pozwoliłem przeczytać również te trzy wcześniejsze wersety, które są bardzo znane, niektórzy z nas znają je na pamięć, a wymieniane są tam tak zwane owoce Ducha Świętego. Bo myślę, że Paweł zgodziłby się z tym, co teraz powiem, iż to właśnie, co Bóg przez swoją obecność w nas rodzi, jest kluczowe. Że to „o to chodzi“. Że wszystko inne jedynie z tego wynika.

Zbierzesz, co zasiejesz

Możemy to rozumieć nawet w szerszym i że tak powiem bardziej globalnym czy ogólnoludzkim znaczeniu. Co człowiek posieje, to będzie zbierał. Jeżeli sieje ze swojego egoizmu, żądzy posiadania, żądzy własnej wielkości czy znaczenia kosztem drugich – to co się stanie? Dokończcie proszę? No, ładnie odpowiadacie, ale ja myślę, że w pierwszej kolejności taki człowiek będzie się miał dobrze, osiągnie wysoką pozycję, stanie się znanym, zbuduje wokół siebie sławę kogoś mocnego, bogatego, wpływowego… W jakiejś wielkiej albo całkiem malutkiej skali. I będzie się miał dobrze – na chwilę – dopóki się nie zorientuje (a to by już było coś naprawdę wielkiego, gdyby się zorientował!), że jest „samotny jak piekło“. Tego sformułowania, że jest „samotny jak piekło“ użył w ostatnim wywiadzie Elvis Presley. Bo my dziś czytamy, że takiego człowieka, który „sieje tylko dla siebie“, cechuje szczególna postawa wobec innych ludzi: oni mu przeszkadzają, dosłownie drażnią go i zawadzają. Więc co się z takimi robi? Usuwa się z drogi. Jak się ma moc i wpływy, to się tak da. I tak ludzie robią. Pamiętacie reklamę pewnej pastylki od bólu gardła? Człowieczek z kreskówki ma w gardle taki nóż obrotowy jak z maszynki do mielenia mięsa, i ten nóż mu się tam obraca i stale drażni. I tak mi się to kojarzy z tym, co pisze Paweł: że niektórzy drugich traktują jak taki drażniący kaszel. Co zrobić, żeby się ich pozbyć? Są nieustannie niezadowoleni, bo jeśli już nawet nazgarniają pod siebie bardzo wiele, obok zawsze znajdzie się ktoś, kto ma choćby nie więcej, ale coś innego, zdaniem tego człowieka bardziej godnego pożądania – i w sercu rodzi się zawiść. A z niej wszystko, co najgorsze. Czy jest jakaś tabletka przeciwko temu, by bliźni człowieka nie drażnił jak to koło z nożami w gardle z reklamy?

To na razie skupiliśmy się na naszych stosunkach, które panują w tej chwili między ludźmi. Niestety, tak wielu ludzi poza tą perspektywę nie zagląda i tylko w tej rzeczywistości funkcjonuje. Paweł by powiedział: w strefie ciała, czyli tego co materialne, tego co mam, co zagarnąłem pod siebie ja – albo zagarnął drugi, więc mu trzeba zabrać. To nie musi się odnosić tylko do majątku, pieniędzy, bogactwa – bynajmniej. Jakże wielu różnych rzeczy ludzie sobie zawiszczą. Może tam być sława, może tam być piękny wygląd, piękno ciała, mogą tam być nawet sprawy naprawdę w swojej istocie fajne i wartościowe, jak relacja z drugim człowiekiem – tylko że kiedy to jest realizowane w sposób taki, jak mówimy, kosztem kogoś drugiego, na zasadzie zabrania komuś relacji z drugą osobą niczym skradzionej rzeczy, to to nie może mieć błogosławieństwa. Ta samotność jak piekło i tak tam gdzieś się pojawia i niszczy albo jedną, albo drugą stronę. O takim przykładzie czytaliśmy ostatnio: Dawid, wielki możny król, który skradł swojemu żołnierzowi to, co ten miał najcenniejszego – zabrał mu jego żonę, a jego „zlikwidował“ posyłając na pierwszą linię frontu. Ale apostoł Paweł nam dziś przypomina o tym, iż nasza perspektywa tego, by mieć się dobrze według własnego mniemania, to nie jest perspektywa ostateczna. Wczoraj było w „Z Blblią na co dzień“ takie hasło z Księgi Sofoniasza: „Będę karał mężów, którzy siedzą zdrętwieli nad mętnymi resztkami wina i mówią w swoim sercu: Nie uczyni Pan nic dobrego ani też nic złego“ (So 1,12). Innymi słowy: Cóż mnie też obchodzi jakiś Pan Bóg? Co On ma do mojego życia? Znacie ludzi, którzy tak mówią? No jasne, że ich jest pełno. Ale my nie mamy ich osądzać, tylko uważać, żebyśmy też tak nie robili i nie myśleli.

Przykład o kontenerowcu, choć w tych czasach kontenerów jeszcze nie znano 😉

Paweł używa w naszym dzisiejszym fragmencie przeciekawego zdania: „Każdy bowiem własny ładunek poniesie“ (to wiersz 5). Niektórzy przekładają: „własny ciężar“, bardziej archaicznie „własne brzemię“, i też jest dobrze, ale dosłownie używa tam Paweł słowa oznaczającego załadunek towarów na statek w stoczni. Tego samego sformułowania używa w takim kontekście Łukasz w księdze Dziejów Apostolskich (27,10). Czyli innymi słowy: załadujesz tam na ten statek swojego życia mnóstwo różnych rzeczy. I przez całą drogę to tam gdzieś będzie „na twoim pokładzie“ albo w twojej podświadomej ładowni pod pokładem. A niekiedy są to nawet obciążenia z poprzednich pokoleń, nie wyznane grzechy, winy, długi, nie uporządkowane relacje. Jestem ostatnio w kontakcie z rodziną, gdzie takie problemy są – i w rozmowie w pewnym momencie młoda kobieta, żona i matka, zadaje pytanie: „Czemu złe rzeczy dzieją się właśnie wtedy, kiedy człowiek chce uporządkować swoje życie, swoje relacje z drugimi…“ Wtedy odpowiedział jej mąż: „Bo ten zły, książę tego świata, wścieka się kiedy ktoś się stara uciec spod jego wpływu. Ten kto czyni źle, jest pod jego wpływem, ale jak ktoś chce inaczej, to mu za wszelką cenę trzeba przeszkodzić“. Ale wtedy mogliśmy też zauważyć, że Bóg, że Jego Duch Święty, jest przecież mocniejszy! Że gdy „chcemy inaczej“, żeby ci inni nam nie zawadzali, nie byli tylko przeszkodą dla naszego osiągnięcia egoistycznych celów, ale poddajemy się wpływowi Ducha Bożego, Jego Słowa, gdy według niego chcemy postępować, to przecież Bóg nas w tym poprowadzi, poniesie. Weźmie ten nasz zbyteczny ładunek, który ciąży, sam na siebie: „Wszelką troskę swoją (wszelki swój ładunek, ciężar) złóżcie na Niego (na Jezusa), gdyż On ma o nas staranie“ (1 P 5,7). Dosłownie: „wszelki swój ciężar przeładuj na Niego, bo On właśnie po do twojej burty podpływa, bo Mu na tobie zależy!“ Widzicie, jak Słowo Boże ze sobą współgra? Od ołtarza żeśmy o tym słyszeli, o tych zbytecznych troskach – i teraz znowu to tu mamy. Jeżeli poddajesz się wpływowi Słowa Bożego i Jego Ducha, to On sam będzie w tobie rodził te dobre owoce. A tym największym i ostatecznym plonem jest życie wieczne, pisze Paweł. No, ale jak ktoś chce siać tylko dosłownie „w swoje własne ciało“, inwestować tylko w swój własny chwilowy zysk materialny czy dotyczący jego aktualnej pozycji i mocy, to też swój plon zbierze – spustoszenie. Dosłownie po grecku „ftorá“, coś co się rozpada. Ruina, zniszczenie, rozkład. Kojarzy mi się z rozkładem ciała i materii w ziemi. Taki jest koniec ludzkiej chwały i sławy. Taki koniec gromadzenia. Może być to słowo rozumiane w sensie duchowym – wtedy oznacza ostateczną zgubę i zagładę, zatracenie.

O jeszcze jednym ważnym aspekcie mówi apostoł w tym czytanym przez nas dziś fragmencie. Wśród wierzących w Galacji panował wielki podział i konflikt. Byli tacy, którzy chlubili się wobec innych, że są lepsi, bo oprócz tego, że wierzą w Chrystusa, sa też według Starego Zakonu obrzezani. To był poważny problem w pierwotnym Kościele: czy należy nowych wierzących nakłaniać do wypełniania pewnych zwyczajów żydowskich, czy też nie. Ostatecznie apostoł Paweł, sam faryzeusz i Żyd, pisze: dajmy z tym spokój, przecież liczy się Chrystus, Jego chrzest, Jego działanie w Duchu Świętym. Ale z takiego konfliktu powstawała sytuacja, w której ludzie się nawzajem drażnili, chlubili się i chełpili jedni nad drugich, a tymi drugimi pogardzali. I – jak czytam – chełpili się tym, gdy udało się jednych „przeciągnąć“ na stronę drugą; gdy komuś udawało się wsugerować, że oprócz Chrystusa potrzebuje „jeszcze czegoś“. W historii się ta kwestia wielokrotnie powtarzała i powtarza do dziś, wówczas chodziło o to, by dać się obrzezać. Miało to jeszcze inny aspekt: gdy ktoś dał się obrzezać, prawdopodobnie zostawał uznany przez Żydów, którzy prześladowali chrześcijan i w ten sposób unikał prześladowania. Dlatego pisze Paweł w końcowych wersetach listu: „Wszyscy, którzy chcą się podobać przez ciało, zmuszają was do obrzezania, aby tylko nie być prześladowanymi z powodu krzyża Chrystusa. Ci jednak, którzy poddają się obrzezaniu, sami nie zachowują Prawa, ale chcą was poddać obrzezaniu, aby się chwalić waszym ciałem. Jeśli zaś chodzi o mnie, to obym się nie chlubił z innego powodu jak tylko z krzyża naszego Pana Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat został ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata. Ani bowiem obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, lecz tylko nowe stworzenie. (…) Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości! Ja bowiem na moim ciele noszę znamiona Jezusa“ (Ga 6,12-17).

Rozdzielić ciężar

Przedtem czytaliśmy, że powodem dla którego ludzie sobie nawzajem zawadzają i drażni ich obecność drugich, jest chciwość pustej chwały. Osiąga się tę chwałę i wielkość poprzez materialne i społeczne wpływy, jak mówiliśmy; a nawet nieraz poprzez wpływy duchowe. Ale to jest jak ten balon, który pęknie, kiedy dostanie się do wyższych partii atmosfery. Albo jak ten proch z prochu, który w grobie w proch się obróci. I co komu przyjdzie z jego wielkości… Mam zawsze odnotowane, kiedy gdzie nad jakim Słowem Bożym się zastanawialiśmy – i ten tekst mieliśmy tu 9 września 2018, ale po czesku. I ja wtedy przytaczałem zdanie z polskiej książeczki dla dzieci autorstwa Kornela Makuszyńskiego „O Koziołku Matołku“, który wzbił się w pychę (właśnie taką próżną chwałę, o której dziś czytamy – zdaje się stał się celebrytą i go wszyscy chwalili, jaki przystojny czy coś w tym stylu). I tak go ta pycha nadmuchała, że latał jak balon nad ziemią i musiał prosić przelatujące obok bociany: „Niech mię który kolnie dziobem, aby mi to sklęsło brzucho“. Ciekawe, jak się w pamięci takie właśnie zdania zachowują… Ale to jest dokładnie to, o czym dziś czytamy. Pusta chwała i wywyższanie siebie nad innych. A Paweł pisze: Jak widzisz, że ktoś obok ma tak naładowane różnych ciężkich i złych rzeczy w swoim życiu, że już prawie tonie z tego przeciążenia (mamy tu ten obraz statku, tak?) – to podpłyń i mu pomóż, i trochę przeładuj. Jego ciężar stanie się mniejszym, a ty uniesiesz, bo ci Pan pomoże i da siłę. Bo przecież w końcu i tak wszystkie swoje ładunki śmiemy przekładać na Jego pokład! Bo On już to wszystko, co nas przerosło, wziął na krzyż. Wszystkie ciężary wziął na siebie. Dokonało się. A my to możemy przyjąć, po prostu uchwycić się tego i przyjąć. Na tym polega wiara. Nie na tym, że jest wielka i dużo potrafi, bo to byśmy znowu byli tymi chlubiącymi się próżną chwałą, tym razem w sprawach duchowych. Bowiem wiara chlubiąca się sama sobą też raz dojdzie do momentu, kiedy się wszystko rozleci i rozpadnie. Ale nasza wiara niech się trzyma Tego, który jest Ratownikiem, Pomocnikiem, Zbawicielem. Oczywiście: nie że na Niego będziemy wszystko zrzucać, a sami nic nie robić -– tego w tym gronie nie trzeba przypominać. Ale naszą odpowiedzialnością i przywilejem jest wzajemne niesienie „nadmiernych ładunków“, jest powierzanie ich Bogu, który najlepiej już wie, co z nimi zrobić. I my też za chwilę będziemy to chcieli czynić w modlitwach przyczynnych.

A teraz, jak zwykle po chwili ciszy, wyznajmy naszą wiarę w Boga Trójjedynego: Ojca, Syna i Ducha Świętego.

jak

jak