„Ty jedynie znasz serca wszystkich synów ludzkich.” (1 Krl 8,39 – hasło na czerwiec 2020)

Redakcja cieszyńskich „Wieści Wyższobramskich” poprosiła mnie o felieton. Taki „nadgraniczny” – ponad granicą; jako że nie potrafimy teraz dzielącej nas granicy przekraczać, a do niedawna w ogóle nie mogliśmy się spotykać ani odwiedzać nawet w ramach jednego kraju. Każdy wie i rozumie, że to dla dobra wspólnego i indywidualnego – ale zawsze w takich sytuacjach pojawiają się wątpliwości i pytania. Nie jesteśmy przyzwyczajeni robić tego, co nam się nie podoba. Na zasadzie „dobrowolnego przymusu” zostaliśmy od siebie oddzieleni, i choć mamy różne „komunikatory”, które umożliwiają nam jakąś tam łączność, to i tak to nie jest to samo, co kontakt twarzą w twarz (choćby nawet przysłoniętą maseczką dla bezpieczeństwa rozmówcy).

Miałem więc przyjemność zwrócić się do zboru, z którego pochodzę i który zawsze jest „moim”, niejako „w maseczce”. Niby to możemy się komunikować, ale coś nas ogranicza. U nas po czeskiej stronie w czasie, kiedy cieszyniacy będą czytali te słowa, nie będzie trzeba już nosić maseczek ochronnych na zewnątrz (kto biegał, jeździł na rowerze albo w inny sposób uprawiał sport, lub też był na samotnej bądź rodzinnej przechadzce w lesie, już wcześniej nie musiał – była wymagana, kiedy wokół byli inni ludzie). Maseczki z pewnością jednak przez dłuższy czas pozostaną wszędzie, gdzie ludzie są razem w jakimś pomieszczeniu czy środku transportu. W sklepie, autobusie, tramwaju, pociągu, przychodni. W kościele, w sali parafialnej na spotkaniu młodzieży, godzinie biblijnej… I dobrze by było, gdybyśmy ten środek bezpieczeństwa zachowali i nie bagatelizowali go. Bo nigdy nie wiem czy nie jestem przypadkiem bezobjawowym nosicielem – no, chyba że mam zupełnie „świeży” test i na pewno nie mogłem „w międzyczasie” się zarazić.

W tych maseczkach nie tylko źle się oddycha, ale – co ważniejsze – słabo widać tego, kto akurat coś mówi; jego emocji nie da się wyczytać z wyrazu twarzy. Nie wiem czy zwróciliście uwagę, że nawet zwierzęta tego nie lubią. Na przykład psy boją się takich „zamaskowanych” ludzi, nawet jeśli wcześniej ich dobrze znały. Jakże wiele mówi twarz o człowieku i o ileż mniej dowiadujemy się o nim, kiedy jej nie widzimy. A cóż tu mówić o wnętrzu, o tym co na dnie myśli ludzkiej…

Tymczasem w haśle na czerwiec czytamy, że Bóg wszystko wie.

Bóg widzi nas nawet przez maseczkę naszej pozy, którą nieraz zakładamy przed innymi ludźmi.

Wie o tym, co jest w głębi naszego serca. Wie o naszym lęku i trwodze, rozumie, co schowane na samym dnie, nawet to, czego nie mielibyśmy odwagi wypowiedzieć przed drugim człowiekiem. Zna nasze najgłębsze intencje i motywy. Gdyby w taki sposób znał nas człowiek, uznalibyśmy to za naruszenie naszej wolności osobistej, ograniczenie swoich praw, ingerencję, przed którą serce chciałoby się bronić. Chyba że… byłby to ktoś niezwykle bliski, kogo kochamy i o kim wiemy, że nas kocha, że ma wobec nas same najlepsze zamiary. Ale nawet w takim wypadku świadomość, że ktoś zna ukryte myśli mojego serca, napawałaby mnie niepewnością i ogromnym poczuciem wstydu – że wie także o wszystkich złych myślach i motywach, które się w sercu pojawiają nawet gdy tego nie chcę, że wie o tym, czego być może nawet sam sobie nie uświadamiam.

Dlaczegóż więc powyższa świadomość w odniesieniu do Boga jest dla mnie czymś wręcz uwalniającym? Dlaczego gdy przed laty na spotkaniu młodzieży czytaliśmy z Psalmu 139: „Panie, zbadałeś mnie i znasz…”, wszyscy zgodnie stwierdzali, jak to dobrze, jaki pokój wlewa w nasze serca ta świadomość? I wielokrotnie z ust ludzi ufających Bogu słyszałem później to samo zdanie. Ano, jedynie dlatego jest to możliwe, że wiemy także o Bogu, iż On odpuszcza grzechy. To ostatnie zdanie brzmi jakoś zbyt banalnie – trzeba więc pójść dalej i stwierdzić, że On problem naszego grzechu już rozwiązał, przyznając się do niego sam i sam biorąc na siebie karę oraz wszelkie następstwa. A ponieważ „zapłatą jest śmierć”, przyjął i tę najbardziej ostateczną konsekwencję. Przyszedł jako człowiek i na sobie samym dał przybić do krzyża mój grzech, ukrywany na dnie mojego serca, tam gdzie nikt nie widzi…

A żeby było ciekawiej, werset nad którym się zastanawiamy pochodzi z modlitwy króla Salomona podczas poświęcenia nowo wybudowanej świątyni w Jerozolimie. I to proszę – w jakim kontekście:

„A gdy nastanie głód w ziemi i gdy przyjdzie zaraza, śnieć, rdza, szarańcza, gdy (…) nieprzyjaciel udręczy [człowieka] w którymś z miast jego ziemi, gdy nastanie jakakolwiek plaga, jakakolwiek choroba, wtedy wszelką modlitwę, wszelkie błaganie, jakiekolwiek wypowie poszczególny człowiek lub cały twój lud izraelski, kto tylko odczuje to w swoim sercu jako cios i wzniesie swoje dłonie ku temu przybytkowi, Ty racz wysłuchać w niebie, w miejscu, gdzie mieszkasz, i odpuścić i wkroczyć, i dać każdemu według wszystkich jego postępków, Ty bowiem znasz jego serce, gdyż Ty jedynie znasz serca wszystkich synów ludzkich” (1 Krl 8,37-39).

Słowa te stanowią ciąg dalszy obietnicy danej Noemu: „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi z powodu człowieka, gdyż skłonności człowieka są złe od młodości. Dlatego nie zniszczę więcej żywych istot jak to uczyniłem” (1 Mż 8,21). A jeszcze dalszym ciągiem jest Ewangelia o śmierci i zmartwychwstaniu Zbawiciela. Przez Niego, jako Arcykapłana nowej Bożej świątyni – jak pisze o tym autor Listu do Hebrajczyków – możemy i my dziś przynosić przed oblicze Boże „wszelką modlitwę i wszelkie błaganie”, swoje i „całego ludu” naszego!

Uczyńmy to niezwłocznie, zwłaszcza w obliczu dzisiejszych problemów i zagrożeń, epidemii i niepewności, poczucia lęku i zawodu. Czyńmy tak nieustannie, mamy bowiem tę wyjątkową obietnicę w Słowie Bożym, że Pan wysłucha, odpuści i wkroczy – ze swoim, nieznanym nawet naszym myślom i najgłębszej inteligencji rozwiązaniem, o jakim nam się nie śniło.

jak

jak