Przez redakcję cieszyńskich „Wieści Wyższobramskich” zostałem poproszony o felieton. W sumie nic nowego ani specjalnie trudnego, bowiem ten typ przekazu jest mi bliski, a w periodyku, który mam przyjemność prowadzić, to właśnie felietony bywają najchętniej czytane; pewnie właśnie ze względu na ich formę. Gdy do tej ostatniej dołączy wartościowa treść – mamy dobry artykuł. Bywa jednak także odwrotnie – byłem tego nieraz świadkiem, rozpoczynając lekturę prasy właśnie od regularnych felietonów niektórych autorów. Z przyjemnością się je czytało, ale po lekturze pozostawał pewien niedosyt… Trochę tak, jak w tym liście: „… Piszę, bo nie mam co robić, kończę, bo nie mam co pisać”. Piszę, bo się tego ode mnie oczekuje, choć za bardzo nie mam o czym…

Mam jedynie trochę nadzieję, że takiego wrażenia nie odniesie P. T. Czytelnik po lekturze poniższych wynurzeń. Zadano mi bowiem temat „Tożsamość” – wiadomo, ze względu na miłościwie w polskim Kościele Ewangelicko-Augsburskim panujący Rok Tożsamości Luterańskiej. Temat ważny – aż tak bardzo, że mi się zdaje, iż nie godzi się go poruszać w bądź co bądź lekkiej formie dziennikarskiej. Ale – sami chcieliście, Droga Redakcjo!

Termin „tożsamość” pochodzi od sformułowania „toż samo” i nie trzeba go chyba tłumaczyć. Jeszcze w Słowniku Języka Polskiego PWN z 1985 roku znajdujemy pod tym hasłem definicję „bycie tym samym; identyczność”. Czujecie pewnie jednak, Drodzy Czytelnicy, że znaczenie tej definicji nieco się przesunęło… Już w Słowniku Współczesnego Języka Polskiego z roku 1996 czytamy, iż tożsamość to „identyczność, autentyczność, prawdziwość”.

Dziś w Wikipedii znajdujemy opis: „Tożsamość – wizja własnej osoby, jaką człowiek ma: właściwości wyglądu, psychiki i zachowania się z punktu widzenia ich odrębności i niepowtarzalności u innych ludzi”, kiedy zaś uściślimy nieco pojęcie, znajdziemy takie określenia jak „poczucie odrębności”, „samoświadomość” czy „okazywanie innym jednostkom i samemu sobie identyfikacji (utożsamiania się) z jakimiś elementami rzeczywistości społecznej”.

Czym jest zatem tożsamość luterańska? Nie oznacza bycia „tym samym, co Luter” czy luteranie sprzed wieków, choć do tego nawiązuje. Jest raczej określeniem mojej własnej identyfikacji w przestrzeni i środowisku, w którym żyję oraz funkcjonuję. Najbardziej zaś pomocną w owym samookreśleniu wydaje się być dla mnie przytoczona wyżej definicja słownikowa z lat dziewięćdziesiątych, w której mowa o autentyczności i prawdziwości.

Na łamach czasopisma kościelnego po drugiej stronie Olzy rozważaliśmy kwestię tożsamości w ciągu roku ubiegłego – był to bowiem u nas Rok Wyznania i Służby. Nazwa roku sformułowana została w taki sposób ze względu na rocznicę Wyznania Augsburskiego, dalej okrągłą rocznicę czegoś, co nazwaliśmy roboczo „imieninami Kościoła” (w roku 1950 otrzymał swoją nazwę, pod którą jest identyfikowany do dziś) oraz rocznicę działalności Diakonii Śląskiej. Ściślej mówiąc, chodzi zaś o to, co we wspomnianej definicji słownikowej jest najbardziej istotne: by to, jak się określamy czy jak chcemy, by nas nazywano, postrzegano, było TOŻSAME z naszym postępowaniem, czynami, postawą życia. Byśmy jako ludzie wierzący, jako chrześcijanie, jako luteranie – byli AUTENTYCZNI. By czyny i służba potwierdzały wyznanie naszych ust.

Kwestia tożsamości istotna jest dla każdej mniejszości. Większość się nad nią nie zastanawia, jest dla niej czymś oczywistym. Widzimy tam więc ów element poczucia odrębności w stosunku do tych wszystkich, którzy się nad tym, kim są, specjalnie nie zastanawiają. Per analogia spróbuję tę kwestię przybliżyć na przykładzie tożsamości narodowej. Ale nie tej dumnie napuszonej polskiej, typowej dla rzeczywistości, gdzie wszyscy są Polakami. Raczej tej, o którą walczyli nasi przodkowie – i bywało, że gdy już wywalczyli, nagle się okazywało, iż ziemia ojczysta znajduje się poza granicami Ojczyzny. Ten problem miał Jan Kubisz, który ostentacyjnie nie przekroczył granicy rozrywającej jego umiłowaną Ziemię Cieszyńską i odgradzającej go od Ojczyzny, o którą przez całe życie walczył swoją sumienną pracą dla jej dobra. Nie pomagały tej polskiej tożsamości na tak zwanym (z polskiego i miejskiego, cieszyńskiego punktu widzenia) Zaolziu pokazy mocy i triumfalizmu, jak ten z roku 1938. Jej istotą i bodaj najlepszym potwierdzeniem była zawsze autentyczność tych, którzy od wieków posługiwali się mową ojców, ich wartościowa postawa, ich cechy, które u przedstawicieli innych nacji budziły szacunek. Dlatego w moim skromnym mniemaniu ktoś, kto wie kim jest i jest w tym autentyczny, potrafi być otwarty na innych i nie musi nikomu udowadniać, że „nie jest wielbłądem”. Podstawą jest jednak owa integralność wewnętrzna – zgodność wartości, które wyznaję z tym, jak i czym żyję na co dzień. Jednym słowem: tożsamość.

Pamiętam, jak przed laty ze zdumieniem odkrywali moi znajomi z Polski rzeczywistość zaolziańską. Już w połowie wycieczki po Zaolziu i spotkaniu ze społecznikami oraz dyrekcją jednej z polskich szkół usłyszałem z ich ust: „To my musieliśmy przyjechać do Czech, żeby zrozumieć, co to znaczy być Polakiem!” Jasne, nie zrozumie się tego tam, gdzie nie musiało się o nic walczyć, pokonywać żadnych trudności. Inaczej by tę sprawę postrzegali ich przodkowie, którzy o tożsamość bojowali. Po raz kolejny jednak potwierdza się to, iż wszelkie przeciwności losu, które my w slangu kościelnym określamy mianem „krzyża” czy „doświadczenia” służą budowaniu i wzmocnieniu naszej tożsamości, temu byśmy byli autentyczni i wiarygodni w swoich postawach oraz wypowiadanych deklaracjach.

A tak na marginesie, kiedy w związku ze zbliżającym się po naszej stronie spisem ludności Kongres Polaków zwrócił się do mnie, żebym wystąpił w spocie reklamującym polskość, nie wahałem się nawet przez chwilę. To przecież mój obowiązek. To coś naturalnego. Nie wstydzę się tego, że jestem Polakiem, jak i tego, że jestem luteraninem. Inaczej musiałbym wstydzić się tego, że jestem sobą – a to byłaby już diagnoza i zadanie dla lekarza psychiatry… Wymyślilem sobie krótką wypowiedź: „Mówiło się: twardy jak luter spod Cieszyna. W tej kwestii to prawda – wpisuję: polská. W sensie, że wpisuję jako daną nieobowiązkową; to „wpisuję: polská” stanowi hasło wywoławcze całej kampanii. Wydaje mi się bowiem, iż owe cechy opisane powyżej, które stanowiły o autentyczności postaw ludzi wielu pokoleń na naszej ziemi, wyrastają bardziej jeszcze niż z tożsamości narodowej, właśnie z owej tożsamości wyznaniowej, ukształtowanej jednak nie w walce z przeciwnikami, ale w dialogu z „tymi innymi”. To bowiem szczególna cecha naszego terenu iście granicznego – różne wpływy wyznaniowe, kulturowe, narodowościowe i różne tożsamości, z którymi żyje się na co dzień. W sytuacji, w której nasi przodkowie stykali się w swoim miejscu pracy, może nawet w najbliższej rodzinie, z ludźmi innej nacji lub innego wyznania, nie pozostawało nic innego, jak tej różnorodności się nauczyć, nauczyć tolerancji, akceptacji dla inności bliźniego, ale także pewnego rodzaju dumy z tego, kim się jest samemu. Kiedy na podwórku bawiły się razem dzieci żydowskie, ewangelickie i katolickie, na dodatek jedni mówili bardziej po niemiecku, inni po polsku, a ktoś może nawet po czesku – a wszyscy na co dzień i tak mniej lub bardziej „po naszymu”, rodziło się wzajemne zrozumienie i umiejętność życia z „innością”. My tego jeszcze po czeskiej stronie doświadczamy w wymiarze czesko-polskim – i bardzo życzyłbym sobie, byśmy się owej własnej tożsamości przez to lepiej nauczyli… Szkoda, że nieraz tak się nie dzieje. Utożsamiam się jednak z postawą współczesnych polskich działaczy na Zaolziu, którzy w miejsce „walki o polskość” (która nic nie da, bo wszelka konfrontacja prowadzi do wzajemnej negacji, a nie akceptacji) wysuwają na pierwszy plan popularyzację bycia Polakiem. Chodzi o jak najbardziej pozytywną dumę z powodu tego, kim się jest. O to, by dla młodych było „in” i „cool” być Polakiem, być luteraninem – tak samo jak dla innych być Czechem czy kimkolwiek innym. By to było prawdziwe, autentyczne.

Nie wiem, na ile dla Czytelnika był ten przykład czytelny – ale spróbujmy sobie wstawić w miejsce słowa „polskość” czy „polski” zamiennik „luterański”, a w pewnym uogólnieniu zrozumiemy, że te same zasady działają w wypadku każdego rodzaju tożsamości. Dla mnie jest istotne, by owa tosamość była czymś prawdziwym i wewnętrznie autentycznym. By tak się stało, najlepszym sposobem jest pogłębienie własnej tożsamości. Ale to już temat na inne artykuły publikowane w ramach Roku Tożsamości Luterańskiej…

ks. sen. Janusz Kożusznik

jak

jak