Pozdrowienie przed kazaniem

Łaska wam i pokój od Boga Ojca i od Pana naszego Jezusa Chrystusa, wielkiego arcykapłana, doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu. (według Hbr 4,15)

Mt 27,1-2.11-14

A wczesnym rankiem wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciwko Jezusowi, że trzeba go zabić. Związali go więc, odprowadzili i przekazali namiestnikowi Piłatowi. (…) I stawiono Jezusa przed namiestnika, i zapytał go namiestnik: Czy Ty jesteś król żydowski? Jezus odpowiedział: Ty sam to mówisz. A gdy go oskarżali arcykapłani i starsi, nic nie odpowiedział. Wtedy rzekł mu Piłat: Czy nie słyszysz, jak wiele świadczą przeciwko tobie? Lecz On nie odpowiedział mu na żadne słowo, tak iż namiestnik bardzo się dziwił.

Mówimy dziś o tym, że ofiara Pana Jezusa Chrystusa jest niczym owo ziarenko zasiane w ziemi. Jezus w słowach poprzedzających wypowiedź stanowiącą dzisiejsze hasło dnia mówi, że takie zasianie ziarna, wrzucenie go do ziemi, zasypanie, jest niczym jego pochówek. Jasne, że to swego rodzaju metafora, że ono tak naprawdę nie umiera – ale jest w nim zarodek życia. Nie tak jest z ciałem ludzkim, które po śmierci człowieka chowamy na cmentarzu… Ale właśnie jak gdyby mimo to albo dlatego Jezus czyni owo porównanie. On umarł, został pochowany – i powstał z martwych! Dzięki Niemu ta rzeczywistość otwiera się i dla nas. O tym mówią dzisiejsze teksty. Czytaliśmy o chwili gniewu i wieczności łaski. O pewnej mierze doświadczenia oraz przygnębienia i ogromie pociechy. Śmierć dotyka i niewątpliwie dotknie i nas. Jednak jej moc nie jest wieczna i przeważająca. To dla nas zdobył Chrystus.

O tym, jak wyglądały Jego ostatnie chwile przed ukrzyżowaniem, a potem w trakcie cierpienia i męki, czyli pasji, czytamy po kolei na nabożeństwach tygodniowych. Nie miejcie mi proszę za złe, że dziś chcę wam zaproponować wczytanie się w tekst tego tygodnia, ale jest on niezwykle ciekawy – bo z jednej strony w sumie bardzo niewiele mówi, a z drugiej: jak zawsze ze Słowa Bożego, można z niego wyczytać i wyciągnąć dla siebie coś niezwykle głębokiego i bogatego.

Czytamy w tym roku fragmenty według Ewangelii Mateusza. I nieomal zawsze dzieje się tak, że tekst do kazania jest „poprzerywany” – czytamy z niego jakieś wersety, potem coś opuszczamy i znowu czytamy ciąg dalszy. To dlatego, że pewne tematy „poprzetykane” zostały innymi motywami, równie ważnymi. Jeśli chce się rozważyć jakiś temat, to trzeba go „wyłuskać”, jak gdyby „wykadrować” z reszty tekstu. Dlatego też pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że ta pasja według Mateusza stwarza wrażenie, jakbyśmy oglądali jakiś przeciekawy, po mistrzowsku wyreżyserowany film.

Przy tworzeniu wszelkich materiałów audio czy wideo jest niesamowicie ważne, jaki jest scenariusz, a potem w jaki sposób poszczególne kadry lub całe sekwencje zostaną pocięte i ze sobą zmontowane. Przy czym przyznam się wam, że nieraz w małych formach, takich jak chociażby mój radiowy „Głos Chrześcijan”, to, jak ostatecznie wygląda ścieżka dźwiękowa (czy obraz w wypadku filmu), tworzy się w trakcie montażu, według tego, co tam mamy, jakie wypowiedzi czy jakie kadry – a nie jak w wielkich produkcjach, gdzie każdą scenę i każdą wypowiedź kręci się tak długo, aż będzie według wyobrażeń reżysera. To, co mówię, odnosi się zwłaszcza do dokumentów – gdzie mamy autentyczne wypowiedzi prawdziwych ludzi, a nie sceny wymyślone przy biurku i zagrane przez aktorów. Chociaż ja sam przy montażu audycji staram się trzymać założonego scenariusza, nawet pytań tych pierwotnych, które miałem na początku zamiar zadać respondentom, to jednak forma, w jakiej ludzie mi podają swoje wypowiedzi przy nagraniu, znacznie różni się od tej ostatecznej, którą słyszą na antenie. Zwłaszcza ciekawa jest ta praca wówczas, gdy z wypowiedzi dajmy na to czesko-po naszymu-ukraińskiej muszę zrobić coś, co by przypominało język polski. A zdarza się…

Oglądaliśmy z żoną parę lat temu wielkie plansze ręcznie rysowanych scenopisów, jakie powstały przy tworzeniu dzieł duetu ojciec-syn, scenarzysty i aktora Zdeňka Svěráka oraz reżysera Jana Svěráka – jak będziecie kiedyś przejeżdżać koło Prostějova, wstąpcie do zamku Čechy pod Kosířem, oprócz tego, że można tam zwiedzać „klasyczne” pomieszczenia pałacowe i piękny park, znajdziemy też ekspozycję pamiątek z pracy twórczej tych dwu panów. Gdy czytam opis ostatnich godzin Jezusa, jak je przedstawił Mateusz, jakbym widział takie rozrysowane obrazy, albo lepiej – już gotowy film.

Rozważamy poszczególne sekwencje czy sceny Ewangelii, porozdzielane innymi. Często też – tak jak dziś – mamy coś wycięte z tego, co czytaliśmy. A na dodatek będziemy musieli się cofnąć i przypomnieć sobie scenę wcześniejszą, przedostatnią, żeby zrozumieć to, co mamy przed oczyma. I trzeba nam sobie też uświadomić czasowe rozłożenie tego, co się działo, żeby zrozumieć… Miejmy gdzieś proszę „w tyle głowy”, że dla Żydów dzień rozpoczynał się w okolicach zachodu słońca. Na poprzednich nabożeństwach pasyjnych, tam gdzie miałem przyjemność być, mówiliśmy o tym, że uczniowie w dniu przed świętem paschy, przypominającym Boże wyzwolenie ludu z niewoli egpiskiej, musieli przygotować wieczerzę, w międzyczasie musieli zajść do świątyni, by tam w przepisany sposób oprawić baranka, złożyć ofiarę, upiec mięso… To by był, po naszemu mówiąc, czwartek. No, a my potem widzimy już Jezusa z uczniami prawdopodobnie po naszej osiemnastej, czyli na następny dzień, już po naszemu w piątek, już w dzień święta paschy, podczas i po wieczerzy (chyba że jedli troszeczkę wcześniej, przed zachodem słońca; pewnie i to jest możliwe) – i co ciekawe, o tym wszystkim, co normalnie działo się podczas wieczerzy paschalnej, nie ma tam ani słowa, ani wzmianki – po pierwsze, bo to wszyscy wiedzieli (kiedy czytali te słowa), a po drugie – bo ważne było co innego. To, co Jezus zrobił, co powiedział, co ustanowił – mamy na myśli Wieczerzę Świętą, przygotowania do Jego śmierci, znaczenie tego wszystkiego. Potem śpiew Wielkiego Hallelu czyli Psalmu 136 – i idą na modlitwę do ogrodu. A potem pojmanie, dramatyczne sceny, uczniowie uciekają w 56. wierszu – i od 57. mamy już scenę, która nas dziś interesuje.

Ci zaś, którzy pojmali Jezusa, odprowadzili Go do arcykapłana Kajfasza, gdzie zebrali się uczeni w Piśmie i starsi”. Zebrał się Sanhedryn, czyli żydowska Rada Najwyższa. Starali się znaleźć jakieś kłamliwe świadectwo przeciw Jezusowi, by móc Go skazać na śmierć. Przeczytajcie to sobie w domu – zobaczycie, że na koniec rozdziału znowu „do środka” mistrz „stříhu“ czyli montażu włożył scenę zaparcia się Piotra, ale o tym teraz nie mówimy. Wróćmy do zebrania Sanhedrynu. Było to najwyższe gremium sądowe liczące 71 członków, któremu przewodniczył najwyższy kapłan. By uchwała była prawomocna, potrzebne było quorum 23 osób. Zebrania odbywały się według regulaminu. Wszystkie wypadki przestępstw kryminalnych musiały być sądzone w ciągu dnia i zakończone w ciągu dnia. My ich widzimy, że się zgromadzili późnym wieczorem i że obradują w nocy – czyli już pogwałcenie podstawowej zasady. A tak w ogóle, to o sprawach, w których mógł zapaść wyrok śmierci, nie wolno było decydować w święto paschy! A to jest właśnie to święto. Jedynie gdy werdykt brzmiał „niewinny”, wolno było zakończyć sprawę w tym samym dniu, w którym ją rozpoczęto. W innych wypadkach pomiędzy rozpoczęciem obrad, a wydaniem wyroku, musiała upłynąć przynajmniej jedna noc, tak by w ciągu nocy sędziowie dali miejsce uczuciom miłosierdzia. Następnie, żadna decyzja Sanhedrynu nie była ważna, jeżeli zebranie nie odbyło się we właściwym miejscu spotkań, to jest w hali ciosanych kamieni w przedsionkach świątyni. A jeśli idzie o świadków, wszystkie dowody musiały być potwierdzone przez dwóch niezależnie przesłuchiwanych ludzi. Przy czym najpierw należało przedstawić dowody niewinności oskarżonego, a dopiero potem dowody ewentualnej winy. No a fałszywe świadectwo, gdy chodziło o życie oskarżonego, miało być karane śmiercią.

Kojarzą mi się pewne mechanizmy działania współczesnych polityków w pewnym znanym mi państwie – gdy chodzi o przejęcie mocy, o „naszą partyjną sprawę” (nawet tę świętą) i obsadzenie wszystkich kluczowych stanowisk „naszymi” ludźmi, którzy będą posłuszni „jedynie słusznej ideologii” i wodzowi, tak się właśnie robi i dziś, jak wówczas uczynił Sanhedryn. Zbiera się w nocy, na szybko, by może niektórzy przeciwnicy polityczni nie zdążyli dowiedzieć się, że są obrady, albo żeby byli tak zmęczeni, by nie mieli siły oponować. I gdy już zbiorą się tylko ci, którzy będą „za” jakąś sprawą, trzeba zrobić wszystko, by szybko uchwałę podjąć. Żeby była „po naszej myśli”. Ja tylko pokazuję schemat. Ale to nie znaczy, że nie uważam, że takie nocne konszachty i sądzenie pochodzi od „kłamcy i ojca kłamstwa”, tego który każdą dobrą sprawę dia-ballo, rozrzuca, „odwraca kota ogonem” i takie myślenie oraz „nocne”, ciemne intencje wpaja w ludzi, którzy są mu posłuszni.

Coś podobnego widzimy na tym nocnym sądzie. Nie są w stanie znaleźć dwóch ludzi, którzy by jednomyślnie zaświadczyli przeciwko Jezusowi – to znaczy, że oskarżenia są zmyślone i sędziowie dobrze to wiedzą. W końcu znajduje się pretekst: „On powiedział: Mogę zburzyć świątynię Bożą i w trzy dni ją odbudować”. Oczywiście, Jezus przepowiadał swoją śmierć i zmartwychwstanie, i w takim sensie był to prawdziwy zarzut. Żydzi mieli na myśli swoją jerozolimską świątynię. I w końcu arcykapłan zadaje pytanie, na które Jezus nie może nie odpowiedzieć twierdząco: „Zaklinam cię na Boga żywego, abyś nam powiedział, czy Ty jesteś Chrystus, Syn Boga”. Jezus odpowiada typowo po semicku – jak później przed Piłatem – ale to nie znaczy, że ta odpowiedź jest mniej twierdząca: „Tyś powiedział”. I cytuje proroctwo z Daniela 7,16 zawierające żywy obraz ostatecznego zwycięstwa i królowania Bożego Mesjasza. Na to musi się rozlec krzyk oskarżenia o bluźnierstwo! Obecnych ogarnia istna histeria, plują na Niego, rozdzierają szaty i linczują oskarżonego. Zaiste, wszystkie zasady prawa i sprawiedliwości zostały pogwałcone tej nocy.

A potem mamy wczesny ranek. Jednak chociaż tę chwilkę snu na „uzyskanie dystansu do sprawy” sobie zostawili. Ale nie przeminęła nienawiść. Oskarżyciele powzięli uchwałę, by Jezusa skazać na śmierć. Tylko, że nie mieli prawomocy, by o tym decydować. Od tego był namiestnik, po grecku hegemón, a wykonanie wyroku zastrzeżone było dla władz rzymskich. No cóż, okupacja… Przy czym o Piłacie, który był wtedy namiestnikiem Judei, wiemy z innych historycznych źródeł, że miał „mocno na pieńku” z żydowskimi przywódcami religijnymi. Z gruntu potępiał to, co nazywał ich nielogicznymi i fanatycznymi przesądami, co z kolei dla Żydów było święte. Generalnie Rzymianie starali się postępować wobec przywódców żydowskich używając trochę dyplomacji – jedynie Piłat był swego rodzaju prowokatorem. Na przykład znając żydowską nienawiść przeciwko wszelkim rzeźbom i wizerunkom, wszyscy poprzedni gubernatorzy zdejmowali orły i podobizny cesarza ze swoich drzewców-sztandarów, przed wkroczeniem do Jerozolimy podczas wizytacji. Piłat nie! Napotkał na taki opór i takie nieprzejednanie, że musiałby chyba wszystkich wymordować, by postawić na swoim; ostatecznie więc ustąpił. Doszedł też do wniosku, że Jerozolima potrzebuje lepszego zaopatrzenia w wodę. Zbudował akwedukt, ale środki na to wziął ze skarbca w świątyni. „Oburzony tłum złorzeczył Piłatowi; lecz ten posłał żołnierzy przebranych za cywilów w motłoch. Na dany sygnał, bunt żydowski został stłumiony kijami” – pisze Jozef Flawiusz w „Wojnie żydowskiej”. Widzimy więc człowieka, który w szczególny sposób miał za nic tradycje żydowskie – Sanhedryn musiał mieć poważne obawy czy uda się przed Piłatem obronić decyzję o skazaniu Jezusa na śmierć. O Piłacie i jego żonie powiemy sobie coś więcej w przyszły piątek w Trzyńcu. Na razie go widzimy, jak „dziwi się bardzo” postawie Jezusa, podczas gdy arcykapłani i starsi wykrzykują przeciwko Niemu kolejne oskarżenia.

Powracamy do naszej sali kinowej. Nie wiem czy mieliście kiedyś coś takiego, ale nam z żoną parokrotnie się zdarzyło, że skończył się film, przeszły wszystkie napisy do końca, nawet wybrzmiał ostatni utwór sztandarowo wykonany przez gwiazdę – a myśmy pozostali niemi na miejscach.

Ostatnim razem nam się też coś takiego zdarzyło – nie powiem po jakim filmie. Wszyscy w kinie pozostali na miejscach. Nikt nie wstał. W ciszy kontemplowaliśmy przesłanie obrazu. Tak jak na nabożeństwie katolickim jest chwila ciszy i przemyśleń po kazaniu. W końcu głos dziecka musiał wyrwać obecnych z tej chwili refleksji. Ja myślę, że o coś podobnego chodzi tutaj, w naszej Ewangelii. Będziemy jeszcze oglądali dalsze odcinki, ale już teraz możemy w ciszy zatrzymać się nad Bożym zrządzeniem, które potrafi użyć nawet ludzkiej nienawiści i z góry powziętych wniosków niesprawiedliwych sędziów, obojętnie z jakiego obozu politycznego. Dziwią się, dlaczego On nic nie mówi. Czemu się nie broni – przecież ja chcę Go uwolnić, myśli Piłat. Zobaczymy zresztą za tydzień, że sam Piłat jest w sumie przedstawiony w Ewangeliach całkiem sympatycznie – musiało to być echo pierwotnych prześladowań chrześcijan na razie ze strony Żydów, skoro rzymski namiestnik jest pokazany z sympatią, a według niektórych legend nie tylko jego żona stała się chrześcijanką, ale także ponoć on sam uwierzył w Jezusa i przez starożytny egipski Kościół koptyjski czczony był jako święty…

W tym milczeniu „po napisach” może do nas mówić Zmartwychwstały – Ten, który wtedy nic nie mówił, który się nie bronił, bo inaczej by nie mógł zamiast nas, zamiast mnie pójść na śmierć. Dziś pyta: czy ty też się dziwisz? Dobre jest to zdziwienie. Nie wiemy czy Piłata tak naprawdę doprowadziło do wiary, czy też – jak głoszą inneszalone” legendy – do samobójstwa i niepokojów nawet po śmierci. W znanej pieśni „Jezus przed Piłatem”, którą śpiewaliśmy wielokrotnie z chórem, pada pytanie: „Co zrobisz ty z Jezusem?” Przy czym nie tyle to, co ja mogę zrobić lub nie, jakie sądy mogę przyjąć albo nie, jest ważne, ile to, co się stanie, kiedy stanę przed Jego sądem. On wie, że wtedy nie będę miał nic do powiedzenia. Nic na swoją obronę. Że wyrok w stosunku do mojego życia przed obliczem Świętego Boga będzie jednoznaczny. Tylko że wtedy przyjdzie ze swoim milczeniem i ranami po gwoździach Ten, który za mnie przyjął wyrok i dał go na sobie wykonać. To w ciszy „po napisach” powinno coś zrobić w moim wnętrzu…

jak

jak