Mt 26,36-46

„Kiedy Jezus przyszedł z nimi do miejsca zwanego Getsemani, powiedział do uczniów: Usiądźcie tu, tymczasem Ja odejdę i tam się pomodlę. Wziął jednak z sobą Piotra oraz dwóch synów Zebedeusza, zaczął się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy powiedział do nich: Smutna jest Moja dusza aż do śmierci. Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną. I odszedł trochę dalej, upadł na twarz i tak się modlił: Ojcze Mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich, lecz niech się stanie nie tak, jak Ja chcę, ale jak Ty. Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Powiedział więc do Piotra: Nie mogliście nawet przez godzinę czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Duch wprawdzie jest pełen zapału, ale ciało słabe. Ponownie odszedł i tak się modlił: Ojcze Mój, jeśli nie może Mnie to ominąć i muszę wypić ten kielich, niech się stanie Twoja wola. Gdy znowu wrócił do uczniów, zastał ich śpiących, bo oczy same im się pozamykały. Zostawił ich jednak i jeszcze raz odszedł, by modlić się po raz trzeci tymi samymi słowami. Następnie wrócił do uczniów i powiedział: Wciąż śpicie i odpoczywacie? Oto nadeszła godzina, w której Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Zbliża się Mój zdrajca.

Mamy dzisiaj takie „ogrodowe” nabożeństwo, za sprawą tych tekstów, które nam są do czytania wyznaczone. Najpierw mieliśmy winnicę, o której czytaliśmy od ołtarza – o tej mówiliśmy dokładniej przed rokiem, kiedy to przypominaliśmy sobie o tradycjach winogrodniczych na naszej Ziemi Cieszyńskiej, zwłaszcza w okolicach Kończyc, Dąbrowy, Karwiny. Pokazywałem na zdjęciach nowo odtwarzany ogród winny Chateau Kończyce przed zamkiem hrabiny Thun z karwińskich Larischów… Możecie sobie zajrzeć do archiwum na Suskiej Rybce. Dzisiejszy temat stanowi odwołanie się cierpiącego do Bożego miłosierdzia i łaski. Tekst z Izajasza o winnicy, którą jest lud wybrany, pokazuje że Pan wielokrotnie okazywał miłosierdzie, czyniąc mnóstwo „inwestycji”, które jednak nie spowodowały zmiany złego postępowania człowieka. Może trochę cynicznie by trzeba powiedzieć, że Bożej łasce i miłosierdziu stało się zadość, ale serce człowieka i tak pozostało złe. Obraz z Izajasza kończy się zapowiedzią spustoszenia, zniszczenia i spalenia tego, co złe i podłe, co dobrego owocu nigdy nie przyniesie. Potem mamy nasz tekst kazalny – i tutaj ktoś ten nasz sąd bierze na siebie. Sam Bóg go bierze na siebie. Za chwileczkę do tego wrócimy. I Słowo z Listu do Rzymian, stanowiące już refleksję tego, co dla nas Syn Boży wykonał. I że – chociaż wziął za nas na siebie nasz sąd, to jednak kiedy to przyjmujemy, coś z Jego kielicha cierpienia też trzeba nam znosić, choć przyjmować to możemy zupełnie inaczej niż gdybyśmy nie mieli nadziei chwały i przekonania o miłości Bożej.

Wejdźmy więc teraz wraz z Jezusem do tego ogrodu, o którym mówi nam ewangelia. Właściwie to powinieniem was teraz zaprosić tu do ołtarza, żebyście wszyscy nie tylko podeszli, ale i weszli do „ogródka” i przypatrzyli się naszemu obrazowi w ołtarzu. No, proszę, zróbcie to teraz! Jak ktoś słabiej chodzi i by to dla niego stanowiło trudność, to nie musi. Zwłaszcza jeśli pamiętacie, jak obraz wygląda i co na nim jest. Ale pozostali podejdźcie. Ja wam tam teraz nie przeszkadzam, nie zasłaniam, bo stoję tutaj – już wiecie, po co jest ambona, żeby farorz nie zasłanioł obrazu – wejdźcie, obejrzyjcie sobie dokładnie i powiedzcie, co z bliska widzicie…

(Następuje rozmowa „na żywo” na temat treści obrazu: Pana Jezusa, Jego postawy przy modlitwie, skały o którą jest oparty i Tego, kto nią jest dla modlącego się cierpiącego, ostrokrzewu na pierwszym planie, który oddziela nas, uczniów, od Cierpiącego…)

Takie obrazy jak ten nasz były dawniej bardzo popularne. Jeśli czytacie „Z Biblią na co dzień” czyli Hasła po polsku, to na dziś znaleźliście tam fragment zamyślenia ks. Adama Maliny, który pisze że bodaj w każdym domu znajdował się kiedyś taki obraz. Pamiętajmy, miejmy „z tyłu głowy” to, co żeśmy widzieli i wczytajmy się w słowa zapisane przez ewangelistę Mateusza. Kiedy przeglądałem różne komentarze, w jednym z nich przeczytałem na samym początku następujące zdanie: „Z całą pewnością do tego tekstu musimy podejść na kolanach. W obliczu takich tekstów oczekuje się, że studiowanie przejdzie w nabożeństwo”. Piękne i jakże trafne słowa.

Powiedzcie, co żeśmy tak naprawdę przed chwilą zrobili, kiedy byliśmy przyjrzeć się temu obrazowi z bliska? Byliśmy z Jezusem na Górze Oliwnej, w ogrodzie, gdzie się modlił. Byliśmy tam, gdzie dotarli tylko trzej uczniowie: Piotr, Jakub i Jan. Czytamy, że Jezus szedł tam z szerszym gronem uczniów. Do ogrodu obok miasta. W samej Jezrozolimie nie było żadnych ogrodów, bo w mieście nie ma miejsca na formowanie otwartych przestrzeni. Kto był albo widział w telewizji, ten wie jak jest „napchane” stare miasto. Bogatsi obywatele mieli jednak ogrody poza centrum, na zboczach Góry Oliwnej. Czytamy, że Jezus z uczniami udaje się do posiadłości zwanej Getsemane, tzn. Prasa Oliwna albo Tłocznia Oliwy. Czyli nie ma wątpliwości, że chodzi o sad oliwkowy, do którego Jezus miał prawo wstępu. I znowu przeczytałem w pewnym komentarzu fajne zdanie, posłuchajcie: „Ze zdziwieniem i sympatią myślimy o tych bezimiennych przyjaciołach, którzy otaczali Jezusa w Jego ostatnich dniach. Był tam przecież człowiek, który udzielił Mu osiołka na wjazd do Jerozolimy; był tam człowiek, który oddał Mu izbę na piętrze, w której odbyła się Ostatnia Wieczerza; a teraz oto widzimy człowieka, który dał Jezusowi prawo wstępu do swego prywatnego ogrodu na zboczach Oliwnej Góry. W tej pustyni nienawiści występują oazy miłości”. Tyle William Barclay. Ale nie gniewajcie się, że tę myśl pociągnę dalej… W tej pustyni nienawiści poznaczonej krzyżami możemy w drugim człowieku widzieć Chrystusa. Widzieć Bożego Syna (dodamy: i córkę, tak?) pełnego trwogi, odartego z własnej godności, tak bardzo bojącego się tego, co jeszcze może nastąpić. Kiedy mówi „dobrze już było” i stara się każdą chwilę, nawet choćby była ona pełna strachu i ciemnej nocy, wykorzystać, „wycisnąć” jak cytrynę, jeszcze tu pobyć, jeszcze się zbliżyć w modlitwie do Boga Miłosierdzia, popatrzeć na uczniów, życzyć im dobrego snu, bo nawet tej godzinki nie mogli pomodlić się i poczuwać wraz z nim… Bo to jeszcze nie ich własne cierpienie. To jeszcze nie ich próba, więc im Pan Bóg daje sen na złagodzenie przygnębienia. Teraz On, Bóg a zarazem Człowiek staje w obliczu krzyża – ale bierze przecież na siebie ten nasz, przez nas zasłużony; bierze owo spustoszenie, na które skazana miała być Winnica Pańska – dom izraelski i cała zdeformowana ludzkość…

Perykopa o Jezusie modlącym się w Getsemane pod względem interpretacji należała w pierwotnym Kościele do najtrudniejszych. Wiązała się z pytaniem dotyczącym bóstwa Jezusa. Skoro był Bogiem, to dlaczego się trwożył, przecież spełniał swoją własną wolę… Trudno to było pojąć. Ale myślę, że dla nas dziś jest ten obraz fascynujący właśnie dlatego, że tak jasno odsłania Jezusowe człowieczeństwo. Jezus, cierpiąc nie tylko zewnętrznie, lecz także wewnętrznie, modli się do Ojca i ostatecznie powierza się Bożej woli. Jest tam jako nasz zastępca; nie tylko reprezentant, ale dosłownie „zamiast nas” idzie na krzyż.

Tak jakby stanął tutaj na dole w kościele i mówił nam: Usiądźcie wy TU. A ja idę TAM i będę się modlił. Myśmy TAM dziś byli, żebyśmy wiedzieli, że tylko ostrokrzew nas od Niego oddziela. Niewielki chwast, wskazujący na pospolitość tego naszego terenu, ogrodu czy pola na którym się znajdujemy. Oddzielający od świętości Cierpiącego zamiast nas. Chwast, który może być i leczniczy. A na pewno jest kłujący i kolczasty. Jak życie. Ale mimo wszystko nasze ciernie i kolce nie są tym, co wycierpieć musi On. Dlatego nas ten krzew od Niego oddziela. Albo może nie, może łączy tę naszą i Jego przestrzeń?

Bo co Jezus mówi w modlitwie do Ojca? „Ojcze, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich”… Powinienem znowu was wezwać do ołtarza, udzielić wam Komunii, a z kielichem ominąć co drugiego, co trzeciego. Wtedy byśmy zrozumieli, co znaczy, że kogoś ominął kielich. Prosta czynność. Bo chwilę wcześniej Jezus mówił do uczniów: Bierzcie i pijcie z tego kielicha WSZYSCY. Niech nikogo nie ominie. Dla nas to takie proste. Dla uczniów też było proste. Tylko zastanówmy się, co to znaczy. Jezus zna wolę Ojca, a jednak w swojej ludzkiej postawie obawy, strachu, trwogi przed cierpieniem i śmiercią prosi, by ten kielich „przeszedł obok”. Tak jak my się modlimy, by „mimo” przeszła epidemia albo wojna… Boję się, Panie, dlatego błagam, by mnie to nie dotknęło! Przedtem Pan pytał uczniów: Możecie pić kielich, który Ja piję? Oni hardo odpowiedzieli: Możemy! A On na to dopowiada: No, też ten mój kielich pić będziecie… Jakby mówił: Dziecka czy syncy, nie zdajecie sobie sprawy z tego, co właściwie mówicie. Kiedy wam powiem „pijcie z niego wszyscy” będzie to znaczyło, że wszyscy będziecie mieli udział w Moim zbawieniu, które Ja dla was wykonam. Ale będzie to też oznaczało, że coś z krzyża będzie musiało dotknąć i was. Autor naszego obrazu – gdzieś słyszałem że nauczyciel Fukała, ale nie wiem na pewno – mówi nam: tylko jeden mały ostrokrzew nas odddziela od krzyża. Albo ŁĄCZY przestrzeń naszego cierpienia wraz z tym Jego…

Nie chcemy tego. Nikt nie chce. Boimy się. On też się tego bał. Dlatego pada na twarz! Wyobraźmy to sobie. Nie klęczy tak grzecznie jak na tym obrazie. Pada na ziemię na twarz i błaga: Ratunku, niech Mnie ominie ten kielich! Prosi o zmianę planu, odwołuje się do nieskończonych możliwości Bożej mocy. Gdy wszystko jest już przygotowane, aby wydarzyła się okrutna tragedia, Bóg może jeszcze sprawić, aby nie doszła do skutku. Jezus nie odczuwa entuzjazmu wobec swego bolesnego losu; chce być oszczędzony. Męka i śmierć są złem, które spontanicznie odrzuca. A mimo to na koniec stwierdza: „Lecz niech się stanie nie tak, jak Ja chcę, ale jak Ty”. Chociaż podsuwa rewizję przewidzianego planu, to jednak oddaje cześć Bogu, który go przewidział. Powierza Jego mądrości możliwość wysłuchania prośby. Rezygnuje z własnej woli, aby przylgnąć w sposób pełny i bezwarunkowy do woli Bożej.

Zauważyliście: tam są trzy modlitwy. To była pierwsza. W drugiej Jezus idzie dalej: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!” Rozpoznaje, że nie może rozminąć się z kielichem śmierci, lecz musi go wypić. Akceptuje, że nie ma żadnej innej alternatywy. Termin „wola” występuje w Ewangelii Mateusza zawsze w połączeniu z Ojcem; wyrażenie „niech się stanie wola Twoja” pojawia się w dosłownym brzmieniu w modlitwie Ojcze nasz (Mt 6,10). Wskazuje zatem na spójność nauczania Jezusa i Jego postępowania, nawet w czasie ekstremalnej próby. Druga modlitwa Jezusa znajduje swoje przedłużenie w trzeciej. Jest z nią identyczna: „Modlił się po raz trzeci, wypowiadając te same słowa” . W ten sposób Mateusz akcentuje intensywność drugiej i trzeciej modlitwy, w których szala definitywnie przechyliła się w stronę czynienia woli Ojca.

Szkoda, że nie mamy dzisiaj Wieczerzy Świętej, bo wtedy byśmy widzieli, że ten kielich Jezus podaje tobie i mnie. A może dobrze, że nie mamy, bo by się każdy… bał przystąpić? Bo byśmy zrozumieli, co to znaczy pić z Jego kielicha…? Trudna lekcja z naszego obrazu w ołtarzu. A ja jednak chcę dziękować, że nasz krzyż od tego Jego i naszą modlitwę od tej Syna Bożego oddziela ten ostrokrzew. Do mnie mówi o koronie cierniowej, która wycieńczonemu i wyczerpanemu skazańcowi miała nie pozwolić zdrzemnąć się ani na chwilkę. Nawet chwilki ulgi! A my z Piotrkiem, Jasiem i Kubą walimy nosem w ziemię ze zmęczenia i dopiero jak dzióbniemy, to nas obudzi… Jakbyśmy „padli twarzą na ryj” na taki ostrokrzew, to byśmy poczuli, no nie? Albo jakby nas taki kaktus dzióbał w głowę. To mi uświadamia, jak powinniśmy być czujni i nie lekceważyć modlitwy. Uzmysławia mi też, że dopóki krzyż nie jest moim, ale kogoś innego, jest mi łatwiej usnąć. Pewnie gdybym wiedział, że to moja ostatnia noc, to by mi było szkoda każdej chwilki. Póki krzyż daleko albo czyjś inny – potrzebujemy tej chwili drzemki jak Eliasz w swojej depresji. Jezus mówi dosłownie: Na końcu śpicie i odpoczywacie? Oto zbliżyła się godzina i Syn Człowieka wydawany jest w ręce grzeszników. Powstańcie, podnieście się, idźmy! Jasne – idzie na przeciw woli Ojca i swemu dziełu, które ma wykonać. Ale czy nie słyszycie tam i tego: Wy myślicie, że na końcu jest sen? Ja wstanę z umarłych. I spowoduję, że nawet ten, kto dotknięty był „snem śmierci” POWSTANIE – z tej woli Ojca. Ona taka jest: byście nie pozostali w śnie, ale mieli zmartwychwstanie i życie. Po to Ja to wszystko biorę na siebie. Po to piję ten kielich. Byście i wy mieli z niego dział, by was ta krew, ta ofiara ożywiła, dała wam życie i wieczność.

Co z tym zrobić? Przemyśleć i przyjąć. Choćby tak, że teraz powstaniemy i po chwilce cichej refleksji wspólnie wyznamy naszą wiarę: Tak, Panie, wierzę, że ten kielich daje mi życie.

jak

jak