Jon 4,1-11
Jonaszowi bardzo się to nie spodobało i się rozgniewał. Modlił się do Pana tymi słowami: Proszę Cię, Panie, czy nie mówiłem tego, gdy byłem jeszcze w swoim kraju? Uciekłem do Tarszisz, ponieważ wiedziałem, że Ty jesteś Bogiem miłosiernym i litościwym, cierpliwym, pełnym łaski i litującym się nad niedolą. A teraz Panie, odbierz mi życie, gdyż lepiej mi umrzeć niż żyć. Pan odpowiedział: Czy słusznie się tak złościsz? Jonasz wyszedł więc z miasta, zatrzymał się po jego wschodniej stronie, zbudował sobie tam szałas i usiadł w jego cieniu, aby zobaczyć, co będzie się działo w mieście. A Pan Bóg sprawił, że nad Jonaszem wyrósł krzew rycynusu, aby użyczyć cienia jego głowie i ulżyć jego niedoli. Jonasz bardzo się ucieszył z krzewu rycynusu. Następnego dnia, wraz z nadejściem zorzy porannej, Bóg zesłał robaka, który podgryzł krzew rycynusu, tak że usechł. Gdy zaś wzeszło słońce, Bóg zesłał gorący wiatr wschodni i słońce poraziło głowę Jonasza, tak że zasłabł. Wtedy zapragnął śmierci i powiedział: Lepiej umrzeć mi niż żyć. Bóg zapytał więc Jonasza: Czy słusznie się tak złościsz z powodu tego krzewu rycynusu? On odpowiedział: Słusznie jestem tak śmiertelnie zagniewany. Wtedy Pan powiedział: Ty przejmujesz się z powodu krzewu rycynusu, przy którym nie pracowałeś i którego nie wyhodowałeś, a który w nocy wyrósł i w nocy usechł. A Ja nie miałbym ulitować się nad Niniwą, wielkim miastem, w którym jest więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, nie umiejących rozróżnić między tym co prawe, a tym co lewe, a nadto jest wiele bydła?
Kochani, pewnie dziwicie się, co ma wspólnego taki dziwny tekst z naszą dzisiejszą tematyką. Zaniedługo jednak zobaczycie, że ma. Ale najpierw o dzisiejszym jubileuszu. Obchodzimy rocznicę złożenia przed cesarzem Karolem V wyznania wiary, które ukazywało jasno, iż rozprzestrzeniająca się nauka reformacyjna nie jest kolejną herezją w Kościele, ale jest odwołaniem się do najczystszego źródła ewangelii Jezusa Chrystusa i próbą powrotu do tego źródła, ponownego z niego czerpania przez Kościół. My mamy na frontonie wieży naszej świątyni te dwie ważne litery: „AW”; nie jest to logo volkswagena, chociaż nasi przodkowie mieli do dyspozycji także wersję z pojedynczym „v” (można taką znaleźć na planach kościółka) – i ta mogłaby być może zostać przez kierownictwo popularnej niemieckiej firmy produkującej samochody zakwestionowana. Chociaż my byliśmy wcześniej, bo kaplica otwarta została w 1925 roku, a firma volkswagen powstała w roku 1937, kiedy nasz kościół był już rozbudowywany do dzisiejszych rozmiarów. Ostatecznie jednak nasi przodkowie na „logo” na wieży wybrali wersję „double w”. Z pewnością to świadczy o ich preferencjach językowych. I nie były one bynajmniej niemieckie, bo wtedy by było „AB” (Augsburger Bekenntnis).
Myślę, że skoro rocznica złożenia powyższego wyznania przypada dokładnie na dzisiejszą niedzielę, mamy okazję, by coś sobie na ten temat powiedzieć. Jak to z nami jest? Co na temat tego wyznania wie przeciętny ewangelik-luteranin? Pozwolę sobie rozpocząć z trochę innej strony.
Pochodzący od nas, tu u nas w Hawierzowie urodzony ks. dr Ireneusz Lukas, sekretarz Światowej Federacji Luterańskiej (na działalność której mamy dziś ofiarę) ds. Europy Środkowo-Wschodniej, opowiada chętnie pewną anegdotę ze swego dzieciństwa. Pamiętam, jak ją opowiadał już na pierwszym roku studiów; ostatnio przytoczył ją także na konferencji naszych księży, kiedy był u nas nie tak dawno z wizytą. Gdy w szkole podstawowej, w jednej z wcześniejszych klas, koledzy zarzucali Irkowi, że „wy ewangelicy nie obchodzicie świąt”, ten cierpliwie odpowiadał: „A właśnie, że obchodzimy!” Gdy mówili „wy ewangelicy nie macie choinki”, tłumaczył: „Jak to nie, jasne, że mamy”. A kiedy zarzucili: „Wy ewangelicy nie macie papieża”, Irek z sobie wrodzoną bystrością odparł: „A właśnie, że mamy – w Genewie”. Teraz on sam z tej Genewy czasami do nas przyjeżdża… (Nie wiem: być może Ela miałaby z katolickiej diaspory podobne wspomnienia; Elu, też żeście z Szymonem w Tomaszowie tak odpowiadali?)
No właśnie, jak to jest z tym Augsburskim Wyznaniem, które u nas niektórzy niezorientowani z uporem maniaka nazywają „habsburskim”? Czy Augsburg, to bawarskie miasto jest jakimś takim „luterańskim Rzymem”, w którym rezyduje „luterański papież”? Albo raczej jest nim Genewa, gdzie jest siedziba Światowej Federacji Luterańskiej? Oczywiście, że ani to, ani to nie jest prawdą.
Augsburg oddalony o 500 km od Wittenbergi zapisał się na kartach rozwijającego się ruchu reformacyjnego już nieco wcześniej, kiedy to w roku 1518 wezwano tam „krnąbrnego mnicha” Marcina Lutra na dysputę, a właściwie przesłuchanie, jakie ze strony katolickiej przeprowadzał książę Kościoła kardynał Kajetan. Kiedy po tym przesłuchaniu groźba skazania Lutra stała się nader realna, ksiądz doktor Marcin miał uciec z miasta w spektakularny sposób: zbudzony w nocy zdołał się wymknąć przez ukryte drzwi w murach miejskich albo też (jak podają inne źródła) przez śluzę, którą wyrzucano z miasta krowie łajno. Jak było naprawdę, nie wiemy – i nie jest to ważne. W roku 1530 bowiem miało miejsce inne wydarzenie, które przyćmiło tamto przesłuchanie.
Więcej niż trzecia część wszystkich sejmów Rzeszy odbywała się właśnie w Augsburgu. Habsburgowie szczególnie upodobali sobie Augsburg, ponieważ to właśnie tam – u potężnego rodu Fuggerów – zaciągali pożyczki na swoje przedsięwzięcia, w tym wojny. Jednym z kluczowych tematów sejmu w czerwcu 1530 było ratowanie jedności Kościoła Zachodniego. Luter wciąż był wyjęty spod prawa i jako heretyk nie mógł uczestniczyć w obradach. Poirytowany, schorowany i bez przerwy „produkujący” kolejne listy, polemiki i inne pisma, przypatrywał się wydarzeniom z twierdzy w Coburgu.
Zadanie przygotowania wyznania wiary, czyli dokumentu pokazującego, iż zwolennicy reformacji nie wymyślili nowej nauki, a jedynie dążą do reformy mającej uzdrowić palące problemy ówczesnego Kościoła, powierzono Filipowi Melanchtonowi, najbliższemu współpracownikowi Lutra. Melanchton pracował nad wyznaniem wraz z innymi teologami i wykorzystał dokumenty wcześniej powstałe, na przykład podczas rozmów i dyskusji Lutra z Zwinglim, w ogóle dysput między niemieckim czyli luterskim nurtem reformacji, a nurtem szwajcarskim, który poszedł trochę inną drogą, a który zwiemy dziś „ewangelicko-reformowanym”. Włączył Melanchton do Wyznania Augsburskiego tezy także z innych dokumentów, a pisał swe dzieło równolegle w języku niemieckim i łacińskim; stąd te dwie wersje troszeczkę się różnią i wzajemnie uzupełniają (tak to jest, kiedy się pisze w dwóch językach naraz – to znamy…). Wyznanie – choć nie bez oporów – zaakceptował sam Luter, a odczytane zostało ono przed cesarzem na sejmie po niemiecku, zaś wręczono władcy wersję łacińską (no, bo to był taki ówczesny angielski – język międzynarodowy; z czymś takim można już było dalej pracować).
Wyznanie było formułowane w trudnych warunkach polemiki, konfrontacji i kontrowersji, przy jednoczesnej fundamentalnej wręcz świadomości, że koniec końców chodzi o Kościół, a konkretniej o ewangelię Jezusa Chrystusa w Kościele zwiastowaną. Powstało na potrzeby wydarzenia z jednej strony politycznego, ale też – mówiąc dzisiejszymi kategoriami – ekumenicznego. Szybko stało się miarą luterańskiej teologii, katalogiem i punktem odniesienia luterańskiej interpretacji Pisma Świętego. Dla ewangelików tradycji luterańskiej wciąż pozostaje takim wprowadzeniem i wyjaśnieniem podstawowych prawd wiary zawartych w Piśmie Świętym. Tak jak Pismo podlega interpretacji, tak i Wyznanie Augsburskie podlega interpretacji, a jednak tylko i wyłącznie Pismo Święte pozostaje najwyższą oraz decydującą normą wiary w życiu i nauczaniu Kościoła. Wyznanie wiary nie może być, jak ktoś słusznie zastrzegł, okularem, poprzez który dopuszcza się jedyne możliwe spojrzenie na objawienie zawarte w Piśmie Świętym, uniemożliwiając spojrzenie inne. Bynajmniej. Jest to raczej drogowskaz i zachęta do samodzielnej refleksji nad Pismem Świętym w Kościele i dla Kościoła, ale nigdy przeciwko niemu.
Wyznanie Augsburskie jest świadectwem wiary chrześcijan wypowiedzianym w XVI wieku. Jednak i dla nas, żyjących w wieku XXI, może być inspiracją i wyjaśnieniem podstawowych prawd wiary. Choć jest wyznanie tekstem uwarunkowanym historycznie i kulturowo, nie zatraciło swej aktualności i powszechności, dlatego przyznają się do niego wierzący na całym świecie i na wszystkich kontynentach. To nie znaczy, że jest to tekst nieomylny czy pozbawiony uchybień; nigdy nikt takich roszczeń względem Wyznania Augsburskiego nie żywił. Zawiera jednak zasady wiary, które nie są produktem jakiejś prywatnej teologii czy objawienia, ale wynikają z refleksji nad Słowem Bożym odczytywanym nie inaczej jak właśnie we wspólnocie Kościoła. Duński teolog Regin Prenter zauważył, że wyznanie jest radosną odpowiedzią ludu Bożego na Słowo, które wpierw wypowiedział Bóg. Biblia i wyznanie mają się więc do siebie tak, jak ewangelia i wyznanie wiary w nabożeństwie.
Wyznanie Augsburskie łączy ewangelików luterańskiego nurtu, chociaż interpretacje i rozumienie poszczególnych fragmentów mogą się różnić. Jest ono zaproszeniem do dialogu, a przede wszystkim zawsze do tego, by wspólnie usiąść nad Pismem Świętym i z niego się uczyć, bo to najwyższa norma i wzorzec wiary oraz życia chrześcijanina. To także zaproszenie, by porzucić ciasne, jednostronne „spojrzenie jednym okiem” czy „przez jeden tylko okular” na różne problemy, a uczyć się patrzeć choć troszeczkę tak, jak patrzy na nas Bóg. Patrzeć z miłością na drugiego człowieka i na ten świat.
Jonasz, o którym czytamy w tekście biblijnym na dzisiejszą niedzielę, 3. po Trójcy Świętej, gniewał się tak bardzo na Pana Boga, że jego – Jonaszowi – przeciwnicy nawracają się, kiedy zwiastował im sąd i zniszczenie. Jakże to ludzkie i typowe: kiedy wcześniej Jonasz zwiastował błogosławieństwo i odpuszczenie grzechów swojemu ludowi, to to było według niego w porządku. Gdy wysyłany jest do swoich przeciwników, jako prawy „narodowiec” i w swoim rozumieniu patriota początkowo buntuje się i nie chce tam iść. Gdy mu w końcu Bóg mówi, że ma im ogłosić sąd, to z tym się zgadza – ale kiedy oni się nawracają, tak straszliwie gniewa się i obraża na Pana Boga, że to aż boli!
Ja myślę, kochani, że te treści wspaniale współbrzmią z dzisiejszą 493. rocznicą Wyznania Augsburskiego. Uczą nas, że właśnie nie tak mamy myśleć i postępować, jak prorok Jonasz. Może gdyby jego księgę postudiowali sobie politycy i teolodzy zebrani wtedy na sejmie w Augsburgu, nie spisaliby Konfutacji napadającej poszczególne punkty Wyznania, nie byłoby trzeba Obrony Wyznania Augsburskiego i nie musiałoby dojść do kolejnego rozpadu Kościoła. Wszak niektóre z postulatów reformacji zostały już wprowadzone w Kościele rzymskim podczas Soboru Trydenckiego; choć oczywiście, w innych kwestiach doszło do swoistego „zamurowania” stanowiska. Sprawę otworzył i posunął Kościół naprzód w dziele reformowania życia i wiary dopiero po ponad 430 latach II Sobór Watykański. A w roku 1999 właśnie w Augsburgu podpisano „Wspólną deklarację w sprawie nauki o usprawiedliwieniu” pomiędzy Kościołem Rzymskokatolickim a Luterańskim.
Śmiem twierdzić, że gdyby tak patrzono na wiele spraw, jak Pan Bóg uczył patrzeć zatwardziałego w swoim nacjonalizmie i niereformowalnej teologii proroka Jonasza; gdyby tak patrzono w XVI wieku jak w latach sześćdziesiątych i dziewięćdziesiątych wieku XX, nie doszłoby do rozdzielenia chrześcijaństwa, ale nastałaby ewangeliczna, biblijna reforma, odnowienie i odrodzenie duchowe.
To także nauczka dla nas, by nie mówić: „To, jak patrzę ja na ten czy inny aspekt wiary i życia, jest jedynie słuszne, a to jak patrzysz ty, jest niebiblijne”, i od razu obrzucać się anatemami albo obrażać i odchodzić z Kościoła, ale z miłością, na kolanach iść razem wgłąb Słowa Bożego i uczyć się z niego w Duchu i w prawdzie. I błagać, by Pan sam odnawiał i odradzał swoje dzieło, swoich ludzi, swój zbór i Kościół.
I o to prośmy i tego sobie, naszej wspólnocie oraz innym życzmy. Kochani, naprawdę, jest to całkiem inna perspektywa, kiedy wspólnie, razem, jako chrześcijanie różnych wyznań, przychodzimy w modlitwie do naszego Ojca w niebie, i kiedy Jego miłość, Jego Duch nas łączy; gdy nie skupiamy się z uporem maniaka na tym, co nas różni, ale akceptując naszą różnorodność razem chwalimy Boga i miłujemy siebie nawzajem – to to jest chyba to, o co modlił się Jezus: „… aby byli jedno, bo poprzez to jedynie świat może uwierzyć, że Ty mnie, Ojcze, posłałeś i że ich kochasz tak, jak kochasz Mnie”. Ja jestem o tym przekonany, a sprawa z Wyznaniem Augsburskim mnie tylko do takiego spojrzenia zachęca.
Nejnovější komentáře