Łk 21,25-33

I będą znaki na słońcu, księżycu i na gwiazdach, a na ziemi lęk bezradnych narodów, gdy zahuczy morze i fale. Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios poruszą się. I wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą. A gdy się to zacznie dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje, gdyż zbliża się odkupienie wasze. I powiedział im podobieństwo: Spójrzcie na drzewo figowe i na wszystkie drzewa; gdy widzicie, że już puszczają pąki, sami poznajecie, iż lato już blisko. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest Królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, a wszystko to się stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą.

Kochani, kazanie na ten tekst miałem dokładnie przed pięcioma laty, kiedy wróciłem po operacji i po przerwie między was – i od razu taki tekst pełen „straszenia”, że aż „strach się bać”. Ludzie powiedzieli: „Tak długo go nie było, a ledwo przyszedł, już straszy…”. Wiecie, że to nie w moim stylu. Ale wtedy tak akurat trafiło. No, w tym roku już żeśmy też mieli ten tekst na biblijnej w domu seniora w Suchej Górnej, w ostatnią środę, ale na zmianę po czesku.

To prawda, że negatywnych informacji, którymi jesteśmy na co dzień zalewani, mamy po dziurki w nosie. Nie dość, że wykańcza nas tempo życia, oczekiwania jakie mają pracodawcy którym wciąż nie dość wyników i zysku, nie dość że media zalewają nas całymi falami strasznych wieści o łamaniu praw człowieka, prześladowaniach, wojnach, nie dość że gdzie by nie spojrzeć, tam ktoś z bliskich albo co najmniej znajomych walczy z ciężką chorobą, niepewny jutra… Jeszcze w kościele straszą! Przecież jest adwent. Dlaczego nawet przed tymi najpiękniejszymi z świąt musimy ciągle słuchać złych wieści?!

Nie wiem, co w pierwszej chwili po usłyszeniu tego tekstu biblijnego powiedzielibyście wy, jak byście na niego zareagowali, ale potrafię sobie wyobrazić, że pierwszy lepszy współczesny nam europejczyk zareagowałby mniej więcej tak, jak przedstawiłem przed chwilą. Od złych wiadomości chcielibyśmy raczej odpocząć. Nie mamy sił przyjmować dalszych i kolejnych, zwłaszcza wówczas, gdy od dłuższego czasu całym sercem żyjemy walką i bojem naszych drogich i ukochanych z chorobami, kiedy wszystko zdaje się wskazywać, jak gdyby więcej było w naszej codziennej rzeczywistości przegranych niż wygranych, klęsk niż zwycięstw; dzieje się tak z pewnością kiedy trzeba znosić ucisk, prześladowanie, trwogi wojny, stratę nie tylko rzeczy, ale i drogich osób… Wówczas – tak samo jak w przemęczonym organizmie – następuje reakcja obronna. Ale myślę że ta reakcja przeciętnego Czecha, Polaka, europejczyka byłaby spowodowana czymś trochę innym: raczej naszym wygodnictwem, przyzwyczajeniem do komfortu i dobrobytu. Istnieją wokół nas złe wieści, złe rzeczy dotykają naszych bliźnich, ale nam jest dobrze w naszym ciepełku, dlatego wszelkie złe wiadomości, negatywne informacje najchętniej wyparlibyśmy z naszej rzeczywistości, a przynajmniej z własnej świadomości. A już broń Panie Boże, żeby też dzieci dowiedziały się, że ktoś choruje czy umiera… Budujemy wokół siebie taki murek ochronny i udajemy, że to co złe, nas nie dotyczy. Życzymy sobie nawzajem przecież wyłącznie zdrowia, powodzenia, Bożego błogosławieństwa; o to się modlimy – no co, czy Pan Bóg nie słyszy? Kochani, ostrożnie, bo nie tędy droga. To ślepy zaułek, takie myślenie! Potem wystarczy jedno zderzenie z którąś z tych złych rzeczy, które nas otaczają i są w naszym świecie, nie zniknęły, a zesypać się może cały system wartości na czele z zawsze kochającym i tylko słodko do nas w obietnicach przemawiającym Pónbóczkiem, jakiego żeśmy sobie w naszej wyobraźni stworzyli.

Ja myślę, że i do jednych, i do drugich z wymienionych: do tych przeciążonych, i do tych uciekających przemawia ten Prawdziwy, Jedyny Wszechmogący, Sprawiedliwy i Miłujący. Gdybyśmy bowiem przeczytali cały 21. rozdział Ewangelii Łukasza, zobaczylibyśmy że od początku naucza w nim Jezus o czasach ostatecznych. Mówi wprost o nadchodzących wydarzeniach historycznych – i pewnie dlatego niektórzy badacze twierdzą, że słowa te musiały zostać spisane po tym, kiedy to się wydarzyło; bowiem dopiero wówczas uczniowie Jezusa zrozumieli tak naprawdę, o czym On mówił! To jest możliwe, potrafię w to uwierzyć. Bo tacy jesteśmy, kochani. Ja myślę, że i my byśmy takich słów Mistrza nie zapamiętali, albo w ogóle nie zauważyli – ale po czasie, gdy dostrzeglibyśmy, jak się spełniają, wtedy dopiero stałyby się dla nas cenne. I wiecie kiedy Jezus te słowa ostrzeżenia wypowiada? Właśnie wtedy, kiedy wszystko jest dobrze, gdy w czasie świąt ludzie przychodzą do świątyni, składają swoje ofiary, dobrze im się robi koło serca, bo na Bożą sprawę oto złożyli dar hojny (o, a ta kobieta dała tylko jeden grosz – jak mogła!).

To jest ta sytuacja. Jezus mówi do ludzi, którzy chlubią się sami przed sobą, a może nawet tak trochę przed Panem Bogiem, tym wszystkim co osiągnęli, kim są, co im się udało… O, udała im się ta świątynia – jak pięknie to nasi przodkowie zbudowali, jakie wspaniałe, monumentalne mury; współczesne pokolenia jeszcze dodały tym miejscom splendoru: spójrzcie jakie wspaniałe kamienie, jakie bogactwo – mówią ludzie. A Jezus zaczyna: „Przyjdą dni, kiedy z tego co widzicie nie pozostanie kamień na kamieniu…”. I wychodząc od tej myśli, pytany zresztą przez uczniów o szczegóły, zaczyna wymieniać poszczególne znaki czasu. Mówi o zburzeniu Jerozolimy w roku 70. Myślę, że kiedy ewangelista pisał swoje dzieło, już rozumiał, o czym Pan wtedy mówił. I myślę też, że kiedy to sobie na nowo w domu, na spokojnie przeczytacie i dojdziecie do tego naszego dzisiejszego tekstu, to powiecie: Nihil novi – nic nowego na świecie, to wszystko już było albo dzieje się w czasach nam współczesnych. Przecież żyjemy w czasach ostatecznych. Nie tylko adwentyści oczekują na przyjście Pańskie, ale całe chrześcijaństwo powinno z czujnością tej chwili oswobodzenia wyglądać! Czasy ostateczne SĄ od chwili, kiedy na tę ziemię przyszedł Syn Boży. Żyjemy w czasach pomiędzy Jego pierwszym, a drugim przyjściem, i to bliżej tego drugiego; nie można o tym zapominać. Pierwsi chrześcijanie czekali z czujnością, ale dalsze pokolenia już posnęły, dlatego potem trzeba było o pewnych rzeczach przypominać, chociażby przez zaprowadzenie pewnych okresów w roku kościelnym; takich jak chociażby ten adwent – czas pokutny przed świętami, ściszenie przed nadejściem Kogoś wielkiego, którego przyjście zawróciło czas.

„A gdy się to zacznie dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje…”! To wielkie słowa, wyzwalające, słowa nadziei i wolności. Pamiętam, jak kiedyś, przed wieloma laty, mieliśmy tu w naszym kościółku jakieś bodajże senioralne nabożeństwo (wiem, że siedziałem po tamtej stronie w tych krótkich ławkach z przodu) i kaznodzieja wielokrotnie powtarzał w kazaniu zdanie: „Lidé mají strach!” I czynił to tak przekonująco, że ludzie faktycznie chowali się pod ławkami ze strachu. Ludzie boją się o swoją przyszłość, o swoje dzieci i wnuki, dokąd ten świat zmierza, czy dalsze pokolenia jeszcze mniej będą ze sobą komunikować „w realu”, albo czy tylko przez komunikatory, co będzie z naszą planetą, czy będziemy mieli dość energii, czy sami siebie nie zadusimy własnymi śmieciami i zanieczyszczeniami, itd., itp. A potem jeszcze jeżeli ktoś chce kupić sobie nasze głosy przy wyborach, zacznie oddziaływać na podświadomość, sugerując że coś ludziom zagraża, a oto on tu jest od tego, żeby nas od tych niebezpieczeństw uwolnić – głosy zyska, a strachu w ludziach nie ubędzie, tylko przybędzie… „Lidé mají strach!” A tymczasem Jezus wypowiada te słowa nie po to, by straszyć, tylko… No właśnie, zauważyliście po co? Jaka ma być nasza reakcja? Co mamy zrobić, kiedy te wszystkie złe wieści będą nas przytłaczały?

Wyprostujcie się i podnieście głowy…” Wszyscy, którzy jesteście przez troski i zmartwienia, przez złe wieści i diagnozy, przez nieszczęścia i złe rokowania na przyszłość przygnieceni, przygięci aż do ziemi, tak że już niczego innego nie widzicie niż ten proch, i dół, i grób – wyprostujcie zdeformowany kręgosłup: ten emocjonalny, i ten moralny… Bez operacji i bez rehabilitacji – wyprostujcie się i dumnie unieście głowę – „bo blisko jest wasze odkupienie”. Bo Odkupiciel jest blisko! Jest tu dla was. Ja myślę, kochani, że to może być najpiękniejsze przesłanie tych nadchodzących świąt i adwentu; poselstwo które możemy przynieść ludziom w naszym otoczeniu. Przynieść im pociechę i nadzieję. Świat potrzebuje ludzi pokoju i nadziei. Ludzie wokół nas nawet mogą nie wiedzieć, jak bardzo im tej nadziei potrzeba. A my możemy stać się dla nich ludźmi nadziei. Pomimo krzyży, starości, trosk, pomimo tego wszystkiego, co nas trapi – możemy się wyprostować i podnieść głowę, by zobaczyć Tego, który dla nas przyszedł i znów przychodzi, chce być z nami w tym, co nas boli i dolega, chce nam darować swój pokój, łaskę i nadzieję. I wiecie, kiedy je przyjmiemy, to to potem w jakiś sposób będzie na nas też widać. Może to będzie jakiś taki wewnętrzny, duchowy, ale jakże realny przedsmak tego, co nastąpi raz przed Bożym obliczem, kiedy nawet ciała dostaniemy nowe… Nie chcę na ten temat spekulować, ale pamiętam, jak pastor który uległ wypadkowi i opisał swoje doświadczenia w książce „90 minut w niebie” (na biblijnej żeśmy przed laty oglądali film nakręcony na tej podstawie), próbował opisać i to, jak spotkał „po drugiej stronie” swoich krewnych sprzed lat; gdy na przykład pisze o ciotce, którą pamięta jako przygiętą do ziemi, pokręconą od reumatyzmu jak paragraf – tam poznał ją od razu, ale była wyprostowana i tak jakoś dziwnie, nieopisanie piękna…

To jest ta reakcja – dziś, nasza, na nasze doświadczenia – i na pewno reakcja tych, którzy są prawdziwymi męczennikami, również w naszych czasach. Wewnętrzne piękno. Wewnętrzny pokój i duma, nie z powodu własnych dokonań, z powodu murów świątynnych, z powodu swoich zasług – ale duma z Tego, który dla nas wszystko wykonał, dzięki którego zbawieniu możemy się wyprostować i podnieść głowę. Dlatego gdy za chwilę wyznamy przed Panem nasze winy i grzechy w modlitwie spowiedniej, możemy je zostawić pod krzyżem i już ich z powrotem na siebie nie brać; i nie wątpić, że Jezus je na krzyżu NAPRAWDĘ pokonał, a Jego krew nas od nich naprawdę oczyściła. Możemy z cichą wdzięcznością uklęknąć albo stanąć u stóp ołtarza i mieć udział w tej Jezusowej Ofierze Ofiar; przyjmując Jego Ciało i Krew mieć przedsmak uczty weselnej Baranka, w której nasi drodzy, co od nas odeszli, już uczestniczą. Mieć w jakiś tajemniczy sposób też i dział w tej Jego ofierze złożonej za tych, o których błagamy w naszych modlitwach, prosząc za ich zbawienie, uzdrowienie, ratunek…

Pan jest blisko. To jest owa zawsze prawdziwa i najbardziej pozytywna z możliwych wieść Adwentu. Znaki czasu nie muszą nas trwożyć, jeżeli wiemy, że na końcu dziejów stoi nasz – mój i twój – Pan. Że na nas czeka i ma dla nas przygotowane coś arcyfajnego! „Przyjdź rychło, Panie! Przyjdź, Panie Jezu!”

jak

jak